czwartek, 22 września 2016

...


Jesień.
Za oknem słoneczna i kolorowa.
W sercu... szara ,bura i ponura.
Dziś zrozumiałam,że najgorsza w życiu jest samotność.
Ta  niewidzialna, niesłyszalna, głucha.
W tłumie.
Taka, jak moja...









wtorek, 5 kwietnia 2016

Życie.

20 stopni,
Wróć, w słońcu na pewno dychę więcej.
Czyli jakby lato i to już na początku wiosny.

Pracy w firmie mniej.
Mojej, bo nie jego,
U niego aż huczy, a u mnie huczę ja.
Dwoje nas, dwoje dzieci mamy i dwie firmy.
Rodzina na swoim.
Prawdziwiej: małżeństwo na swoim,a właściwie małżonkowie.
Każde z osobna.
Wspólne tylko dzieci, reszta kompletnie rozdzielna, ale pogodzić się da.
Na razie.

No więc teraz ja,  niepokorna istota,
Pokornie czekam na koniec urlopu, o który  nie wnioskowałam.
Zanim jednak dobiegnie on końca,
Bo nie tylko miłe, ale i najgorsze, też się kiedyś skończyć musi,
Korzystam z okazji, by nim się nieco  nacieszyć.

Mogłyby to być palmy, ocean i piasek pod nogami,
A tymczasem są setki nasion (palma to mi kompletnie na tym punkcie odbiła) ,
Skręcony ogrodowy wąż i woda płynąca zeń w niekontrolowanych kierunkach i ilościach ,
Oraz czarna ziemia za paznokciami ,które straszą również  nieświeżym  francuskim "manikjurem".

Mam więc urlop pełną gębą,
Gębą,  która się nie zamyka z powodu zwyrodniałych kończyn i grzbietu!
I zaklęte słowa cedzi przez zęby, którym porządne "piaskowanie" też by bardzo dobrze zrobiło.
"Po ch*uj mi to było?!"- takimi słowy kończy się mój  każdorazowy czas spędzony na klęczki nad czarnoziemem, którego wymyśliłam sobie w ten nie-wnioskowany  urlop ukwiecić.

I tak już od piątku,a dziś mamy wtorek.
Powstaje "ogród marzeń" matki Marzeny.
Nic to,że każdy stopień niezbyt krętych i niewysokich schodów prowadzących do sypialni, sprawia mi ból,
Nic to,że maścią przeciwbólową tylko oczodołów  nie smaruję, bo bez niej tych oczu bym nawet nie zmrużyła,
Najważniejsze, by czas nadprogramowo darowany- dobrze wykorzystać!
Tworzę więc intensywnie  i podążam za własnymi wyobrażeniami, mimo iż powłóczyć żadną kończyną nie mogę.
Wysiewam ziarna, które mam nadzieję ubarwią moje życie ,życiem swoim.
Realizuję zatem najbardziej z przyziemnych marzeń ,
I w doskwierającym do bólu przysiadzie,
Aranżuję każdy wolny skrawek mojej przydomowej ziemi .

Ogrodowe  prace kwitną więc w najlepsze,
Oby tylko zakwitło coś jeszcze w tym ogrodzie,
Bo inaczej urlopu byłoby trochę szkoda.


On jednak urlopu nie ma.
Dziś przyjechała więc ona.
Do niego, bo przecież jego firma aż huczy.
Rozprawiać o biznesach i kasie,
Dotacjach i umowach.
Długo i namiętnie (czasem może nawet zbyt)
Z przerywnikami  na prywatę, gdy ja się w rozmowę wtrącałam.

On o urodzie pospolitej (kheee,kheee)  i wzroście średnio-wysokim,
Z mięśniem piwnym i mocnymi udami,
Z brodą coraz dłuższą i z czerepem z dnia na dzień  naturalnie gładszym.
Mężczyzna  bardzo zaangażowany w ciągły rozwój swej firmy.

Ona ,drobniutkiej kości i modelowo wysoka.
Bardzo elokwentna ,
Niebieskooka piękność z  nogami dłuższymi od nas dwojga.
Kobieta,  która w tym rozwoju przyjechała mu dopomóc.


I tak sobie oni dziś  razem o biznesie długo z uśmiechem rozmawiali.
I tak miło było posłuchać jej, wydawałoby się, w każdej materii spełnionej.
Popatrzeć na nią było równie miło.

A na odchodne,
Ta, tak samo aktywna fizycznie, jak ja- równolatka ,
Z taką samą ilości dzieci i uczesaniem jednakim do mojego,
Z miłą aparycją i śmiałością godną pozazdroszczenia.
Ta, co przebiegła warszawski weekendowy półmaraton w godzinę czterdzieści i swych nóg długich  do nieba- nie czuje,
Ze mną , co nogą zbyt krótką ruszyć do dziś dnia po tym samym "łikendzie"nie może,
Mimo że w żadnym half-maratonie udziału nie brałam, ale słowotok mych cierpiętniczych po-ogrodniczych narzekań, był chyba jednakowego dystansu, co ten półmaraton właśnie.

I my  tak sobie razem,  bardzo krótko, przez łzy...
O prywatnym  życiu w rozsypce ,
Bólu i rozpaczy,
Lęku i pytaniach bez odpowiedzi,
I  o ciężkich próbach powstania na nogi,
Nogi , co półmaraton warszawski w ostatni weekend w godzinę czterdzieści przebiegły,
A które jeszcze długo uginać się będą  pod ciężarem małżeńskiej zdrady...
 
*
Mam bardzo kruche kolana, nadmierna ich eksploatacja  nie służy  mojemu samopoczuciu.
Rehabilitacja to żmudny proces.
Zadzwonię więc  do męża.
Od tego spotkania minęło już kilka długich godzin, a on jest w drodze na zachód.
Wskażę mu właściwy kierunek.
Tak łatwo zbłądzić.









 































środa, 16 marca 2016

Jutro


Jutro.
Zrobię wszystkim śniadanie.
Albo nie, nie wszystkim , tylko sobie.
I nie śniadanie, tylko kawę.
Dzieci już przecież będą w szkole, a mąż  w tygodniu nie jada śniadań w domu.
Dlatego kawę zrobię na pewno.
Taki mam plan, jak się uda.


Jutro.
Wypiorę wszystkie brudne  ubrania.
Albo nie, nie wszystkie, tylko bieliznę  bo  ona ciału  najbliższa.
Jej świeżość to absolutna podstawa, ubranie wierzchnie może być nawet dwudniowe.
Dlatego to ją upiorę na pewno.
Taki mam plan, jak się uda.

Jutro.
Pomyję wszystkie okna.
Albo nie,nie wszystkie, tylko w kuchni.
Ono jest od ulicy i z pewnością straszy przechodniów.
Dlatego to je umyję na pewno.
Taki mam plan, jak się uda.

Jutro.
Zrobię obiad z dwóch dań, a potem deser.
Albo nie, obiad będzie skromny, mamy przecież post i wszyscy jesteśmy na diecie.
Główny będzie deser.
Zasłodzę najbliższych  słowami  i gestami  mojej miłości.
Dlatego to on będzie na pewno.
Taki mam plan, jak się uda.


Jutro.
Będę snuła dalekosiężne plany.
Albo nie ,odwrotnie, bardzo przyziemne.
Dalekie plany wymagają bycia  cierpliwym, sumiennym i obowiązkowym.
Dlatego zacznę od  codziennych i te będę snuła na pewno.
Taki mam plan, jak się uda.

***

Nie, nie chciałam rozśmieszyć Boga,
Dlatego sprostuję, że niczego w życiu  na serio nie planuję.

Dlaczego?
Bo planowanie przez nas  życia to tylko ułuda,
Gdy Niebiosa zechcą inaczej, to żaden nasz plan się  nie uda.


czwartek, 10 marca 2016

Młodzi czterdziestoletni



Już jako czterdziestolatka, wyglądająca na te lata, ale nie czująca się nań wcale,
otwieram nowy rozdział "młodych- czterdziestoletnich"


Tymczasem , po zaskakująco "niezaskakującym" wejściu w nowe lata,
przywitana tortem, świecami i zimnymi ogniami przez moją uroczą młodzież sztuk dwie, a potem przez najbliższą rodzinę od strony męża i skromną, acz szczerą ,delegację znajomych, oznajmiam,że mąż mój rodzony nie wniósł nic od siebie w ten mój, a jakby nie mój dzień urodzinowy.
Nie tak wprowadziłam ślubnego mego w nowy rozdział, i nie tak wyobrażałam sobie moje weń wejście...
Nauczona doświadczeniem po raz kolejny -> może kiedyś nauczę się odpłacać pięknym za nadobne!

                                                                             *****

Tak zaczęłam pisać dzień po...
W pierwszy dzień marca b.r, następny dzień po kalendarzowym wejściu w nowe,
z czwórką z przodu, lata urodzinowe.

Odszczekać  muszę, bo nie, że powinnam, tylko MUSZĘ ! -wszystko, co wyżej męża dotyczy!
Że niby nic nie wniósł,
Że zlekceważyć się ów dzień odważył.
I "Miśce" swojej okrągłych urodzin z fajerwerkami nie wyprawił!
A obdarował przecież nader szczodrze wybrankę swą "kudłatą",
Kruszcami wszelakimi i to na dni kilka przed magiczną datą!

Jakaż to naiwność moja była, a złość jaka,
Że  w mężu moim "rodzonym" prawie,
Brak inwencji, pomysłów i chęci!
Że w dniu święta mego ->  dwudziestego dziewiątego lutego
Potraktował zbyt lekko bez uroczystości wszelakich,
A odśpiewując "sto lat" był  nieobecny jakiś.

Prawdą jest,że nic nie chciałam i zaklinałam,
Prosiłam i posłuszeństwo w tym temacie niemal nań wymuszałam,
To jednak nadzieję z każdym bliskim dniem  coraz większą miałam,
Że nie posłuchał jednak i zaskoczyć zechce w sposób niebanalny,
Tak, tu  przyznaję, przewrotność domeną kobiet w wieku każdym !
I zaskoczył.
Patrz wyżej, początek wpisu nader wymowny.
W sam dzień urodzin sprawcą był łez moich i żalu wielkiego.
Dopadła mnie znienacka depresja wieku średniego.
Czułam się niezauważona i niedoceniona.
Zanim oczy przeszklone rozpaczą  zamknęłam ,
W balonikach z helem dotkniętą duszę oczyszczałam.
Powietrze zeń wciągając i za pamięć wszystkim dziękując,
Wyliczyłam każdego, męża mego świadomie pomijając.
Choć niepoważna w tonie , to w sercu  poważnie zraniona.
Taka to radość z dnia mojego była ,
Zasnęłam więc lekko przybita, niczego nieświadoma!

W k r ę c o n a.
W butelkę nabita.
Jak rybka-(zodiakalna przecież)-haczyk połknęłam
I owinęłam się jeszcze wokół własnych sideł złości i braku spostrzegawczości.
Życzenia wkręcających nieświadomie spełniałam.
I krok po kroku ,książkowo, misterny plan, bez cienia podejrzeń realizowałam.

Pięć dni później.
W sobotę, 5 marca roku pańskiego-> dwa tysiące szesnastego,
Zaproszona byłam na recital Michała Żebrowskiego.
Do teatru zatem  „Miśka” się wyszykowała,
Ze szwagierką, co na pierwszy ogień do realizacji wkrętu wytypowana została.
Jakież zdziwienie moje było, że nie ów aktor ,wyżej wspomniany, a  żebrak jakiś , nierób i  złodziej, przemienił kulturalne wydarzenie w haniebne widowisko,
I z łupem w postaci torebki ,imienniczce mej wyrwanej,
Pędził przez miasto w kierunku tylko sobie znanym.
Nieświadoma niczego, mistrzowski spektakl  ze mną w roli głównej -zagrałam
Strach, złość, bezsilność  i niemoc  mną  dotkliwie targała,
Irracjonalność z trzeźwym umysłem na zmianę się przeplatała.
Słów na wszystko brakuje!
Nie zrozumie tego nikt, kto tego nie przeżyje!
Podążałam w pościgu za złodziejem ,
Nie torebki, a emocji moich,                                                                     
Dając upust  reakcjom kompletnie nieswoim.
Weszłam w to bez  reszty.
Otumaniona szybkim zdarzeń przebiegiem,
Z ostrożnością  wrodzoną  goniłam za zbiegiem.
Weszłam w to.
Od stóp w lakierowane szpilki obute ,
Po uszy w brylanty od męża  nakute.
Weszłam w to.
Z falami na włosach półdługich, co  siwy kosmyk farbą ciemną kryję,
By  potem odświeżać, gdy się kolor zmyje.                                                               
Weszłam w to.
Z małą czarną  na ciele dojrzałym, 
Mimo ćwiczeń wielu ,wciąż  niedoskonałym. 
Weszłam w to.
Ze szminką na ustach w klasycznej  czerwieni,
I tu z miejsca  plastykowi  memu  szczerze dziękuję ,
Że naturalna ich wąskość , już mnie nie frustruje.
Weszłam.
W pełną zdarzeń scenerię miasta  mrokiem powitą,
Gdzie spektakl urodzinowy się toczył,              
I krew moja , jak fala się spiętrzyła, 
Drżąc mym ciałem wątłym, nerwami wodziła.
Weszłam.
Za sprawcą  z cnót wszelkich ozutego,
Do miejsca , gdzie otchłanią ciemną ziało,
Choć na parterze lokalu kilka osób siedziało.
Szłam.
Przed siebie, snując w głowie najgorsze scenariusze, 
Szłam.
Przeżywając wewnątrz potworne katusze.
Szłam.
Zaćmiona i nieopisanie  przerażona,
Szłam.
Namowami męża przez telefon podstępnie zwabiona,
A serce rozdarte z rozsądkiem bój głuchy toczyło,
Jedno z drugim o pomoc bliźniemu wewnątrz mnie walczyło.
Błędnym więc wzrokiem ślepo podążałam, truchtając ciągle nieśmiało,
Za pewnym krokiem towarzyszki mojej, przez  zuchwałego złodzieja -pokrzywdzonej.
W obce mi, ale jej dobrze znane ,skwapliwie mnie doprowadzono,
I finalnie, happy endem, na trzecim stopniu stromych schodów  przemiło zaskoczono!
Tłumem gości, śmiechem, okrzykiem ("mamy cię" ) i  petardami,
Śpiewem ,tańcem oraz (wierzę) szczerymi życzeniami!
Wkroczyć w nowe dane mi hucznie było, 
Dużo się śmiało,jadło i piło 
Krótko mówiąc -> fenomenalnie bawiło!

Nie takie straszne , choć okrągłe i z oczami wielkim,
Urodzinowe czterdzieste z moimi najwspanialszymi pod słońcem- NAJBLIŻSZYMI!

Płakałam tam jak dziecko  łzami rzewnymi ,
Że tak się dałam ogłupić akcjami  fikcyjnymi.
Makijażowi ,słone łzy radę dały,
I na widok wszystkich przybyłych ,obraz wzruszenia na mym licu namalowały.
A, że emocjom skrajnym końca nie było,
To  dosłownie hasło klucz "rycząca czterdziestka"- jak rzep się mnie wtenczas  uczepiło!

Ku końcówce wpisu, na prędce  stworzonego,
Nadmienię, że znam plusy i minusy nowego wieku mego.
Doświadczona, owszem, ale wciąż ambitna,
Wyrozumiała,tolerancyjna i cierpliwa ze mnie  kobitka.
Humorem  chętnie  tryskam, gdy czas ku temu  najdzie,
Uśmiechu unikam, gdy w ubytki mak wejdzie.
Delikatna, serdeczna, ciepła i cicha,
Zazdrosna o męża ,tak, na tym punkcie mam bzika!
Uwodzicielska (czasem), pewna siebie  i zwinna,
A przy tym szczera, skromna, uczciwa i do granic rodzinna.
Wad też mam sporo, więc omijać trzeba je łukiem szerokim,
Bo nie zmieściłyby się nawet w oceanie głębokim.
Bez lukrowania dodam tylko szczerze,
Że mimo ułomności wielu ,wciąż wysoko mierzę!
Podsumowaniem do opisu tego,
Powierzchownie i dogłębnie  przeanalizowanego,
Jest zgodzić z faktem i prawdą dotkliwą
Że nie jestem już młódką , a kobietą leciwą.
Ale niech wszyscy wiedzą , że duch mój wciąż młody!
I byle czwórką z przodu , nie pozwolę przytłoczyć wewnętrznej urody!

***
W podziękowaniu wszystkim , którzy oskarowo role aktorskie zagrali,
I spektakl urodzinowy dla mnie fantastycznie  zaaranżowali:

Najdrożsi,
Szczęście mam wielkie mieć Was wokół siebie,
Bo życie moje ziemskie  z Wami , jest boskie  jak w Niebie!
Kocham Was miłością czystą moi mili
I  chciałabym tylko, żebyście  Miście z Czarto  zawsze  dobrze życzyli :)



                                                                                Kocham Was!
                                                                       „Miśka”  P.   z „Czarto”


środa, 24 lutego 2016

Koniec i początek

Dawno nie pisałam.
Nie to,że o czym nie było,
Czas wypełniony po brzegi wszystkim i niczym jednakowoż.
Pokrótce zrelacjonować by się  przydało,
Co radość, zwątpienia czy zastanowienia głębokie w ten czas mi dawało.

Wakacje -pierwsze takie.
Inne.
Długie jak nigdy.
Gorące  i burzliwe... 
Nie letnie...
Choć sezon jak najbardziej był letni.
Ileż to człowiek wtedy o sobie samym się dowiedzieć może, a ileż  o innych...
Stany towarzyszyły mi wtedy różne.
O mdłości i bezbarwności nie może być tu mowy.
-
By stanami emocjonalnymi dalekimi od wspomnianych , móc się prawdziwie nacieszyć, na kolejny urlop właśnie to Stany i Kanadę wybrałam.
Było barwnie, zwłaszcza na Time Square ,ekscytująco i wzruszająco, zwłaszcza nad Niagarą i gorąco bo  upalny był to wrzesień na Wschodnim Wybrzeżu ,a  "znajomość" angielskiego nie taka znajoma, gdy trzeba było z siebie słowo obce w obcym kraju wydusić, dodatkowo nadmiernie uczucie gorąca wzmagała.

Wakacje z wachlarzem emocji i doznań.
Pogody i niepogody, i nie tylko o aurze jest mowa.
Poznawanie świata polecam każdemu,
Zwłaszcza,że tym światem jesteśmy też my sami.

*
Dziś.
Dziś już Luty mamy!
Końcówkę jego i moją  też po trosze.
Wszak  urodzinowa czterdziestka czegoś końcem być musi.
Ale nie tylko końcem niechwalebnego.
Kontynuacją dobrego i początkiem nowego.
Ruszyć z czymś musowo wypada.
Udoskonalać.
Czemuś czoło postawić.
Cel szczytny wyznaczyć.
Zmierzyć się
I przeć zwycięsko z uporem.

Idzie nowe!
Ba, nadciąga!
Siłą z siłowni wytarganą resztkami ostatnimi.
Wypoconą i wyzętą  z toksyn  wszelakich.
I , mam nadzieję, lepsze nadciąga, choć tu, z ostrożnością sobie wrodzoną, muszę hołd i podziękę Bogu Wszechmocnemu złożyć ,za to,że doświadczeń przykrych i bolesnych,raczył mi, puchowi marnemu, oszczędzić i  zdrowiem szczodrze mnie i rodzinę obdarzyć!

Nadchodzi więc nowe.
Drepce po piętach pięciu ostatnich dni lutego.
I ostatniego lutego
Nastąpi.
I zaklęcie  wypowie.
Urodzinowe.
Czterdziestkowe.

I powiedzieć by można,że zbyt leciwa
I niezrozumiale plany w wyobraźni bujnej snuje,
Że świat zbyt barwnym na półmetku dostrzega...

A ja wierzę i wierzyć nie przestanę,
Że DOBRE  życie przez CAŁE  życie od Boga Najwyższego nam jest dane.
Tylko pracować trzeba nad tym życiem naszym!
I je pielęgnować!
By niczego potem na schyłku nie żałować!