piątek, 17 stycznia 2014

Siła

Parę minut przed osiemnastą.
Dziś planowałam wyjść wcześniej.
Planowałam, ale na tym się skończyło.
Jak zwykle spóźniona choć mieszkam niespełna 200m od obiektu tortur.
-Podajcie mi moje dresy i stanik, pada komenda znana moim dzieciom.
-Nie, nie ten! 
Dziś będzie push up, w sportowym nie wyglądam dobrze.
-Szukajcie tego czarnego.
Potem koszulka ,dobrze,żeby opinała, ale jednocześnie zasłaniała ciągle odstający brzuch.
-Czy wogóle da się pogodzić jedno z drugim? - powątpiewam w myślach.
Musiałabym włożyć gorset.
Zakładam na prędce to,co zwykle.
Jeszcze tylko szybkie muśnięcie pudrem noska, fryzura a'la panna migotka i lecę.
Sala pełna kobiet. Przepełniona ,brzmi prawdziwiej.
Czwartek,więc każda z nas zwarta i gotowa, jak samica w rui.
Dziś zajęcia prowadzi Tomek.
Inny (?) od naszych mężów i partnerów . Tomek ma dla nas czas.
Trzy intensywne godziny w ciągu jednego wieczora, to  niejednokrotnie więcej niż poświęca nam nasz wybranek w ciągu tygodnia, a czasem nawet dwóch...(ja nie narzekam, nie mogę)

Staję w drugim rzędzie.
W przelocie witam się z nieznajomymi znajomymi- ( znamy się tylko z widzenia)
Lustro na całą ścianę. Widzę swoje odbicie. I widzę odbicia innych pań.
To był dobry wybór, w czarnym wyglądam szczuplej-myślę, chyba,że mnie się tylko tak wydaje(?)
My wszystkie uwielbiamy czerń, jest taka ... elegancka.
Wciągam brzuch, jak cała reszta. Która ile może. Twarze puchną i bordowieją.
Para buch! Koła w ruch!
Instruktor powtarza jak mantrę: "Dziewczyny, można oddychać , pozwalam oddychać... Oddychajcie!"
Pot cieknie po skroni, plecach , piersiach  i   d...e!
Squat i wypad...
-Jeszcze 16 powtórzeń.
Bez odzewu.Tłumimy gniew w sobie.
-Ok, jeszcze 23! Chcecie odpocząć?
 Nie chcemy! Wiemy,że to nie będzie dla nas odpoczynek.
Ślizgamy się  dalej na własnym pocie.
Squat i biceps. Pompka, wyskok, lift i "dzida"!
Wody, dajcie wody!-krzyczę w myślach.
Spoglądamy po sobie ukradkiem. Żadna się nie poddaje. Szkoda, bo byłoby raźniej przez chwilę z którąś oddech wyrównać.
Ale, ale... co jest?
Gdzie są dziewczyny z początku zajęć?  Gdzie one wszystkie są?
Widzę pełno zmokłych myszy!
Jedna bardziej wycieńczona od drugiej.
Każda próbuję trzymać fason. Ja też.
Jeszcze się uśmiechamy . Niemal przez łzy, ale uśmiechamy. Do siebie. Do niego.
Do losu,że nam Go zesłał.
I nie możemy pokazać,że jesteśmy słabe. Nie tu. Tu patrzy na nas Tomek.
Krąży nad nami. Zagląda w oczy. Penetruje duszę (czasem szkoda,że tylko :x )
Słabe to my będziemy ,na pewno,ale dopiero jak skończymy, jak  dojdziemy do domu, do dzieci, męża i obowiązków -(każda  w swoją stronę gdzieś do czegoś/kogoś wróci )
Tak, wtedy będziemy bardzo słabe. Ja będę. Ale jeszcze nie teraz. Teraz jeszcze nie.
Za godzinę, dwie lub trzy.
Teraz musimy być twarde,póki patrzy na nas Tomek.
*
Po trzech godzinach (*na bezdechu) padam na "fejs"!
Jak co czwartek i tylko w czwartek.
Czuję się, jakby przejechał po mnie traktor! Co tam traktor! Kombajn,albo cały ich tuzin!
Wymłócona, wymięta i wypluta!
Zmasakrowana do granic możliwości!
Ledwo żywa i nieopisanie szczęśliwa!
Wracam.
Aspiryna sztuk dwie. Gorąca kąpiel i ziółka.
Ciepłe skarpety, szlafrok, piżama , koc i kołdra.
-Ciszę i spokój, proszę. Matka dzisiaj jest zmęczona.
 Kolację zróbcie sobie sami.







środa, 15 stycznia 2014

Smak

Godz. 12:00
Debata  Obywatelska.
Dziecięca, chociaż mówi się,że nie ma dzieci, są ludzie.
Sala przestronna. Tłum znośny. Przedstawiciele Miasta i Gminy. Jurorzy i Dyrektorzy Szkół.
Finaliści Konkursu Krasomówczego. I rodzice. Może sześciu, w tym ja.

-Poproszę krzesełko do przodu, bo wie Pan, ja dokumentację dla szkoły robić będę...
Uprzejmy rodzic przystawia je we wskazane przeze mnie miejsce.
Aparat przygotowany. Obiektyw przeczyszczony. Jestem gotowa.
Jedno dziecko, drugie, trzecie...piąte.
Potem moje.
Fotografuję każdego. Moje filmuję.
Dobrze stanęłam. Widać ją, młodzież i całą świtę.
Będzie świetna pamiątka.
Pierwsze zdanie.  Słychać ją głośno i wyraźnie.
Jest dobrze , myślę.
Ale...
W jednej chwili dostrzegam niepokojące objawy.
Oczy przemawiającej córki robią się błękitniejsze i mniej wyraźne.
Coraz bardziej  błędne...
Wpatrzone raz w stół ,raz w sufit, jakby szukały ratunku w przestworzach.
Rumień wypełnia dotąd bladziuchne (acz okrągłe) lico.
O-o, Huston, mamy problem, mamy problem!
Jej załamuje się głos.
Mnie zaczynają drżeć ręce. 
Kolejne zdanie wypowiada już przez łzy.  Następnego...nie ma.
Ona walczy z emocjami, ja z coraz mniej miarowym oddechem.
Reaguję, choć sama słyszę szum w uszach.
Jest woda, zewsząd słowa otuchy i wisząca nad krzesłem łkającej córki -rozedrgana matka.
Tłum za nami i przed nami.
My, Oni i Wstyd. Duży. I tylko nasz.

***
Druga próba dopiero po ochłonięciu.
Nagrywam już z ukrycia. Tak jest bezpieczniej dla niej i dla mnie.
Słyszę ją i swoje serce. Nie widzę nikogo.
Mija minuta. Potem kolejna. Słowo za słowem. Zdanie po zdaniu.
Tekst własny i długi (zbyt!)
I własne dziecko mierzące się z nim i stresem!
Wystąpienie zdaje się nie mieć końca!
B l e d n i e m y.
Ona z przerażenia. Ja z   d u m y!
Było pięknie!  Najpiękniej!
Dla mnie! Dla innych!  Dla wszystkich!
Poza nią.
Dla niej z w y c i ę s t w o   dziś miało słony smak...














piątek, 10 stycznia 2014

Macper i Paciorek


Godzina 13 z minutami. Ja jeszcze w szlafroku. Miękki. Ciepły.Pod nim bluza dresowa, a pod nią piżama z długim rękawem. I długie nogawki. Kapcie/japonki. Nogi w zimę zawsze gołe.
Zlewozmywak pod oknem zastawiony aż pod parapet. Wodę na drugą kawę nalewam w łazience.
Załącza mi się nerwówka.
Dzieci w szkołach.
Stary na piętro. Nie pozwolę mu drzemać w salonie. Nie dziś. Dziś Kolęda.
Od 14 zaczynają.
Znaczy się obiadu dziś nie będzie.
Wrócił syn.Głodny. Lat 14. Bardzo głodny.
We have to order pizza.
Jest. Odbieram. Mamy jeszcze pół godziny. Sąsiadka krzyczy przez ulicę:"Dziś Ksiądz".
Myślę sobie,że mogła się nie poznać,że wiemy. Odzienie moje ją zmyliło  i dostawca.

Jesteśmy gotowi. Brakuje córki. Jeszcze w szkole.
Godzina 15.
Ksiądz szarpie się z zamkniętą furtką.
Popłoch.
-Jak to, nie otworzyłeś furtki, jak prosiłam?!-pytam męża gniewnym tonem.
Ksiądz jest już w przedpokoju. Ciemnym, bo światła nikt nie zapalił.
Wyskakuję jedną nogą na schodek za drzwiami.
 Podnoszę dekor bożonarodzeniowy, który zerwał z drzwi hulający wiatr.
Mało łba mi nie urwie.
Ksiądz kręci się w ciasnym korytarzyku. Nikt mu drogi do salonu jeszcze nie wskazał.
Cholera, co ja wyprawiam,Dekor ważniejszy(?)-strofuję w głowie swoje zachowanie- Szkoda jednak żeby się ubłocił, jest przecież  mokro.
Patrzą na mnie wszyscy, czekając aż załatwię pilniejsze od kolędy -sprawy.
Daję komendę,żeby przejść dalej.
-Niech będzie pochwalony!
Kolęda. Na szczęście znamy. Śpiewamy. Ksiądz daje nam szansę. Ja daję ją moim mężczyznom.
 I sobie , by ich usłyszeć.
Śpiewam cicho. Syn wyciąga. Mąż idzie na żywioł.
Ksiądz rozgląda się po stoliku. Czy dobrze czuję,że jest zaniepokojony(?)
Szukam  w głowie powodów.
Jest krzyż, kropidło, woda, świece.
Czegoś brakuje... (?)
Obrus przecież jest.
 Ups!  Nie ma "co łaska".
 Modlitwa się kończy. Wstajemy.
- Pokój temu domowi.
Kropla spływa po rzęsie, chyba czuł,że grzeszyłam, skoro tak obficie na mnie chlusnął.
Siada tylko mąż i ksiądz. Na przeciw siebie.
Ja lecę do biurka po kopertę.
Syn w kuchni szuka ojcowego portfela.
Koperta ląduje przy kropidle. Duża, charakterystyczna. Zbyt.
Rozmowa się klei.
-Nowi?
- Od dwóch lat.  A nie...,  sorki, trzeci już.
 -Kartoteka ciągle nieuzupełniona.
 Uzupełniamy.
-Przytulnie tu u Was. (Przytulnie , czy ciasno?-myślę)
Jednak robi mi się miło,gdy ktoś docenia mój dekoratorski zmysł.
-Ooo, a takich podkładek jeszcze nigdzie nie widziałem..
-Dziękuję, Miśka, znaczy się żona, urządzała-oznajmił mąż dumny(?) ze swojej "miśki".
-Widać kobiecą rękę.
(No tak-myślę, męskiej nie widać,bo listwy jeszcze nie wszędzie przymocowane)
Atmosfera się rozluźnia.
-pani M.....o, jest tu taka rubryka , którą chciałbym do końca wypełnić.
Pani do mnie podejdzie.
Podchodzę. Patrzę, dzieci: sztuk dwie,moje, zgadza się, ale tabela  kończy się na ośmiu.
Śmiech.
-Nieee-hee, nie- mówię. Nie w tym wcieleniu.
Ciągnę dalej.
-Oglądałam wczoraj program o szczęśliwej matce cudownej czternastki. Ileż to trzeba mieć w sobie miłości do...Przerywamy sobie nawzajem. Oglądał.
-Pracuje Pan? Odpowiedź twierdząca rodzi kolejne pytanie. Karty się odsłaniają. Uzupełniają.
Jest anegdota. Nie nasza. Pana Księdza. Ciekawa. Dość.
Potem dowcip. Średnio śmieszny. Udaję rozbawioną.
Mąż go słyszał.
Próbuje od razu duchownego przekonać,że go całkiem niedawno opowiadał-(ten dowcip)
Ale jak, gdzie ,kiedy?  Co on wymyślił?  Pomyliły mu się imprezy i uczestnicy-biję się z myślami.
Mąż idzie w zaparte, twierdząc,że na ambonie, po mszy którejś...
Że mówił ,na pewno. I,że on to pamięta.
"Sz"-cholera, co go opętało???-wstyd mnie ogarnia za własnego męża.
Proboszcz z ambony dowcip o  % -ach ?- nie może być!
Próba sił i argumentów. Dwa samce Alfa, syn i ja. I dowcip, który obaj znali.

-A może...- Ksiądz się poddaje.

Numery telefonów na odchodne prosi, a od  młodego kawalera zeszyt,by mógł w nim dużą piątkę postawić.
 Młody zbladł. Czy on wogóle prowadzi taki zeszyt?  Nigdy nie sprawdzałam.
Kawę proponuję dając synowi czas na rozsądne wytłumaczenie.
-Aaaale ...nie mam zeszytu, Pani zebrała,tłumaczy się mrużąc oczy.
Niezręczna cisza. Krótka.
Ksiądz nie wierzy, ja też, ale obrazki kładzie na stoliku.
Kawa do zaparzenia następnym razem.
Może i lepiej. Inni  czekają. Jest ich wielu. Ksiądz jeden. Może dwóch na tej ulicy.
Chyba miało być dwóch...
Uff.
Koperta ląduje w przepastnej teczce. Obok wielu innych kopert.
... Ale przecież dziś jesteśmy dopiero trzeci. :/
Nieważne.
-Dziękuję, będzie Wam to zapisane na waszym koncie.

Nie widzę powodów do dumy.
*
Niedziela za dwa dni.
Będzie lektura?
Gdzieś w Polsce przecież była.
Oby nie. Nie u nas.
A zresztą, kogo to obchodzi ?

Chociaż...
Nie , nas nie.

Ps-
* Moje dzieci były w wieku zerówkowo/przedszkolnym (4 i 6 lat)  gdy w oczekiwaniu na kolędę , zapytałam je, czy umiałyby powiedzieć ładnie paciorek, gdy ksiądz je o to poprosi?
Dwie małe buźki bez wahania, zgodnym chórem odrzekły, że tak:
-"p a c i o r  e k "

*Króla Melchiora mój rodzony tatuś nazywał -Macper.





czwartek, 9 stycznia 2014

Z cyklu : List do M

***
Hej!
Myślałam o Tobie.
O Was.
Jak o dzieciach swoich ;)

Martwię się,że wylecicie i prędko Was nie zobaczę :/

A wiesz,że uzależniłaś mnie od siebie (?) ;)))
No wiesz , czy nie??  {#disgusted}

Mam mnóstwo sióstr (no dwie poza Tobą,  to przecież dużo) ale wiem,że będę się czuła , jak Kochanowski w Trenie VIII
:(
Czuję,że tak czuć się będę.
Naprawdę.
Ba, ja chyba już tak się czuję.

System mój odpornościowy tych przemyśleń nie wytrzymał.
Rozchorowałam się.
Boli mnie wszystko, głowa, gardło, ciało caluteńkie i ... serce.
Tak, I'm terribly sick-(tak po angielsku, ja Ty lubisz)
Nie żartuję!
Pomyśleć,że wczoraj raniuteńko przywodziłam na myśl wspomnienia z zeszłorocznego stycznia, wspominając moją chorobę na ziemi egipskiej...
Zastanawiałam się nad złożonością tamtego złego samopoczucia, że ja na sam wyjazd się tak rozłożyłam okrutnie, a przecież ja bardzo, bardzo rzadko choruję.
Doba minęła po przemyśleniach i bach...
Powaliło mnie!
Chyba te Wasze walizki  i kartony, coś mi mms'em przysłała, tak na mnie wpłynęły.
Jedziesz Ty, a czuję się tak, jakbym to ja wyjeżdżała.
Denerwuję się ,steresuję i cieszę na przemiennie.

Nie boję się o Was.
Nie.
Jestem pewna,że sobie poradzisz.
Wiem to. Znam Cię.
Uparta jesteś , jak mama (góralskie g-I-eny)
Boję się o siebie.
Że ja taką rozłąkę mogę ciężko znosić...
I nie, nie myślę tu o spotkaniach, których ostatnio nadto było, ale o świadomość,że blisko jesteś, tak, na wyciągnięcie ręki, jakby za ścianą.
I ,że spotkamy się u rodziców którejś niedzieli mniej lub bardziej przypadkiem...
Że napiszesz,że byłaś na siłce, albo,że Ci się nie chciało.
Ooo, a kto puści mi teraz smsa z informacją, co mam oglądać,bo Ty właśnie oglądasz i uznajesz,że warto, bym i ja to obejrzała???

Co Ty teraz wogóle do mnie kreślić będziesz,i czy wogóle znajdziesz na to czas, jak Tobie głowę zaprzątną sprawy organizacyjne, a nie takie zwyczajne, ludzkie, codzienne, ustabilizowane jak dotąd.

A myślisz,że ta  cała nowość Twoja mnie nie przytłoczy??
Że skrzydełek nie podetnie?
Albo odwrotnie,chęci zmian we mnie nie zrodzi?  ;) No nie wiem, nie wiem.
Ale chyba tak, jak Ty, chcę poczuć i zobaczyć barwy życia, których nie znamy.
Ty tam, ja tu.

Trzymaj się maleńka;)

___________________________________________________________________
Odp:

Ejej..
Ty, jak coś napiszesz, to aż bródka lata ze wzruszenia ;) :D
I przekaz o trosce i tęsknocie, ujmujący i angielski perfekcyjny (tak, jak lubię) :D

Co do wyjazdu -Nie wiem, jak będzie(?)... :)
Wbrew temu, że często narzekam na nudę i rutynę, uczciwie przyznać muszę przed sobą, że ja tę swoją nudę nawet lubię ;)
Względna stabilizacja i przewidywalność dnia następnego, daje mi komfort psychiczny.
Decyzja I., zaburzyła moją harmonię wewnętrzną,
Najpierw, uznałam za dobry żart, nic sobie z tego nie robiąc, ale kiedy zaczął podejmować radykalne kroki, spojrzałam na temat innym okiem ;)
Od kilku dni, a już szczególnie, odkąd zobaczyłam od progu "wchodzące" kartony, jestem rozedrgana i rozchwiana emocjonalnie.
Dziś, na ten przykład, z wc z rzadka łepetynę wychylam...  Wrr! Kosmos! :-/
I. w domu został.
Bladym świtem, organizował transporty, wyliczał, co na sprzedaż, co do komórek na przechowanie, co na śmietnik, co do wysyłki, co do walizek...
Od godziny przewala i mierzy, w co się mieści, i co zabrać, bo przecież wejdzie nań, jak "zaraz" schudnie...  (kilka fotek w załączniku)
Ja czekam.
Wprawdzie, nie wiem, na co, ale nie rwę się do segregacji.
Może dlatego, że kilka m-cy temu to przerabiałam i na samą myśl o kolejnej, tym razem dużo ostrzejszej selekcji, robi mi się słabo.

O rozłąkę naszą się nie martwię :)
Są telefony, smsy, mmsy, internet (skype, maile).
Jak się wszystko dobrze ułoży, to wpadniecie do nas już na ferie, albo święta wielkanocne.
Właściwie, na wiosnę lepiej, bo cieplej, choć... z drugiej strony, kto wie, ile my tam pomieszkamy(?)...  :D
Im szybciej przybędziecie, nawet pomimo braku szałowej pogody (myślę o lutym), tym większe prawdopodobieństwo ujrzenia tego, co tak tam "grubosława" kilka lat temu urzekło ;)

Bądźmy dobrej myśli!
Jeśli wszystko się ładnie poukłada, będziecie mieć fajną bazę wypadową na wakacje ;)

ps-

Wracaj do zdrowia!

Miłego!


--------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ojej, jakie fajne żeś I. zdjęcia pstryknęła.
Szczęśliwy taki.
Szczerze.
I widać,że się sobie w każdym wdzianku podoba ;)
I lubi to swoje odbicie bo uśmiecha się do niego ;)

Radosne to Wasze pakowanko, choć na pewno Ci nie zazdroszczę tej selekcji !
Ja bym chyba nie umiała spakować naszego życia w walizkę ,nawet jeśli miałyby być 4, albo i 44 !

Zazdroszczę umiejętności i odwagi.

Do przyjazdu nie będziesz musiała nas specjalnie namawiać.
Już ja czas i okazję ku temu stosowną znajdę ;)
Najważniejsze,żebyście zabawili tam odpowiednio długo,byśmy chociaż  zdążyli o tych wakacjach u Was pomarzyć ;)

A na trzęsienie bródkami jeszcze przyjdzie pora...
My z zimna, Wy... ze strachu (?) (just kidding! {#laugh})

Miłego pakowania.



piątek, 3 stycznia 2014

Całkiem Nowy...

Chciałabym zacząć oryginalnie, ale chyba weny brak :/
Niech więc życzenia wszystkiego najlepszego w Nowym Roku rozpoczną ten post w nieoryginalnym stylu, acz szczerze z głębi serca wystukane na klawiaturze mojego Asusa.


Mamy zupełnie Nowy Rok po udanym Starym!
I pomyśleć,że gdy wybiła północ, ja nie miałam sprecyzowanych postanowień na kolejne 365 dni!
Stojąc w 14cm szpilkach,przechylając kieliszek szampana i poprawiając rozwichrzone po kilku godzinach wymiatania na parkiecie włosy do pamiątkowego zdjęcia-( które zresztą od początku tak wyglądały, bo tradycyjnie nie skorzystałam z usług fryzjera), przez chwilę się nawet zmartwiłam.
Nie,nie tym, że nie ustoję już ani minuty dłużej w mych eleganckich szczudłach,w których czułam się (bo chyba nie wyglądałam) jak modelka z żurnala, tylko tym,że nie mam celów i planów na najbliższy dłuuuugi  Rok :/
Uprzejmości, uściski,życzenia i petardy -(na które nawet nie wyszłam z sali) rozproszyły w mig moje zmartwienia.
Wróciłam na parkiet i wiłam się w rytm coraz mniej znanych i lubianych taktów oraz z bólu, bo kolana siadały...

Dziś  naJszLa mnie  chwila refleksji. 
Odświeżyłam swoje marzenia.Odświeżyłam, bo stare są.
Nawet bardzo.
Jak Rok, który minął.
Jak wiele minionych starych lat.
Jak ja sama ... (no może niewiele młodsze, hehe)

Odświeżyłam to, co celem się mym stało na Rok ten Nowiuśki.
Nie sama. Nie.
Pomogła mi w tym siostra.
Ta, która zwykle daje mi kopniaka do działań wszelakich.
Często sama ma z tym problem, ale mnie motywuje i przypomina o tym,by działać.
Nie stać w miejscu.
A już na pewno,broń Panie Boże,się nie cofać! (nie mylić: nie oglądać wstecz, za siebie!)

I Ona, ta siostra, co życie w świecie ma chęć sobie ułożyć w tym Roku Nowym, pomogła mi (przypadkiem) postanowienia noworoczne  w sobie odnaleźć.

Nie będę zapeszać.
Będę działać ;)

i mierzyć wysoko ;)



Ps-
gdybym miała podsumować minione Święta,a zwłaszcza wieczór wigilijny, to nauczona doświadczeniem, już nigdy nie pozwolę sobie pomóc,by następnym razem (o ile się jeszcze kiedyś zdecyduję) wieczerza  zaczęła się o właściwej porze!
 Przygotowania i chęć zaskoczenia zaproszonych gości ,diabli wzięli w chwili, gdy owi  goście zaskoczyli mnie i zawitali 2h przed czasem, by gospodynię usilnie wesprzeć!
(Damn it!)
Tym sposobem do kuchni trudno było się dopchać, a stół "dopieszczałam" pospiesznie w termolokach ,z twarzą tylko połowicznie przygotowaną do jej oglądania.

Musiałam więc ostro zagęścić ruchy ,by ratować "przedwcześnie utracony" czas oraz (lekko?) kulejący  wizerunek gospodyni tego wieczoru  i perfekcyjnej pani domu -(Gośka R. miałaby świetny materiał na program!)

***
Ale...(?)
Chyba się jednak udało.
I dobrze Im wszystkim  na ten czas u nas było.