piątek, 13 grudnia 2013

Trzynasty








Dzień leniwie się zaczął, choć na brak pracy narzekać nie mogę.
Myśl o świętach wypełnia mnie całą ;)
Przygotowania pełną gębą ,choć praktyka mocno w powijakach .
Dziś zaplanowane szorowanie wszystkiego.
Piątek, trzynastego!
A niech mnie!
Obym (niechcący) nie zagęściła atmosfery tym , co w powietrzu się znajdzie.
Bo skupiona na robocie, źle reaguję, gdy coś/ktoś mnie rozprasza.


Ostatni to też dzień ważności karnetu na siłownię.
Wygląda na to,że cały swój dzienny limit  ruchowo-wytrzymałościowy wyczerpię w  domu.

Pobożnymi życzeniami udanego trzynastego!- zabieram się do roboty.


Aaaa, te cudeńka i wiele innych można znaleźć na:

 http://allegro.pl/sklep/16785813_kamadadevi-bizuteria-slubna-wieczorowa


***  z a p r a s z a m  ***

--------------
Godz. 18:53 

Tak się  kończy piątek.
Skutki gaszenia najzwyklejszej w świecie świeczki.
:(





piątek, 6 grudnia 2013

?

Co z  tego  wyrośnie?

O godzinie w pół do siódmej nie obudził nas wbrew informacjom meteo Orkan Ksawery,którego najsilniejsze podmuchy nad centralna Polską prognozowano na dzisiejszy poranek ,lecz  wpadająca jak huragan nasza 12-ka.
"Tato, mama mówiła,że górna łazienka nieczynna do odwołania!
A Ty złamałeś ten zakaz!"

W jednej chwili sny, których treści nie zapamiętałam, uleciały gdzieś w otchłań.
Oczy przewracając w te i wewte,jeszcze w półśnie będąc, próbowałam zapomnieć o tym , co sen mój zburzyło.

Zwykle zagląda bezszelestnie w zupełnie innym celu.
Szykując się do szkoły, otwiera moja szafę , jak swoją i ...bierze to,na co akurat naszła ją ochota :/
Nie sądzę,żeby planowała.
To są typowe spontany ,bo alternatywne rozwiązania często ma już na sobie ;)

Ostatnio trochę krzyżuję te jej pomysły na stylizacje.
Gdy wchodzi,uchylam oko i z zaspanymi ślepiami widząc rozmazane jej kontury rozkazuje odłożyć na miejsce , to, co wzięła.
Automatyczne uruchamia plan awaryjny.
Prośbom nie ma końca.
Że tylko raz, mamuniu, tylko dzisiaj, proszę, pr-o-o-o-szę...
Wielokrotnie jej ulegałam, ale zaczęło wkurzać mnie szukanie własnych  łachów w jej szafowym kotle -(stan na co dzień, tylko od święta bywa ułożone)

Dlatego coraz częściej stawiam opór.

Tym razem wszczęła alarm z innego powodu.
Przewaliłam się jeszcze ze dwa razy  z boku na bok .
Oczka próbowałam jeszcze na chwilę krótką przymknąć, ale myśl o tym, co za ścianą, nie dawała mi jednak spokoju.
Wstałam.
Wśliznęłam się w stojące przy łóżku wielosezonowe klapki w kolorze różu z paskiem przez środek paluchów i poszłam osobiście ocenić, jak bardzo narozrabiał mój szanowny małżonek, który wskazany bezsprzecznie jako główny winowajca , pretensje swej małoletniej córki puścił mimo uszu.

Grubszy to temat, więc bez lania wody, powiem tylko,że dużo krzyku o nic, choć i mnie się zdarza podnieść głos w tej właśnie sprawie, tyle, że o bardziej ludzkiej porze.

Zgadza się, wykaligrafowałam napis  formatu A4  z jasnym przekazem,czego nie zwykłam czynić, ale widocznie nie dość czytelny był dla osób, które po omacku załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne w środku nocy.

Cieszy mnie jednak,że  rośnie mi strażniczka porządku.
Szkoda tylko,że jej prywatnych czterech kątów, ten, zdawałoby się, wyczulony na bałagan wzrok ,już nie obejmuje.

Urządzając córce pokój chyba podświadomie czułam,że wszechobecna biel ,od ścian po meble , będzie doskonałą bazą do wszystkiego tego, co za jej przyczyną się w nim znajdzie.


Artystka z niej pełną  gębą.
Maluje, pisze,recytuje.
Adwokatka, społecznica.
Duuużo by tu wymieniać.

Baletnicę marzyło mi się z niej zrobić.
Ba, nawet troszkę żeśmy temu czasu poświęciły.
Były też tańce wyginańce, akrobatyka i  niekobiece do granic możliwości-dżudo.

I choć treningów zaniechała, nabyte  umiejętności pomagają jej  w egzystowaniu we własnym pokoju.
Porusza się w nim z gracją i płynnością  niczym Olga Smirnowa Teatru Bolszoj.
Akrobatyka pomaga w pokonywaniu wielu  przeszkód, a siła po zajęciach z dżudo pozwala jej przesuwać ogrom przedmiotów i rzeczy znajdujących się w miejscu do którego chce się w danej chwili dostać.

Została plastyka ,i tu widać zamiłowanie nawet po pokojowym biuru, którego fabryczna biel kryje się gdzieś pod wielokolorowością prac wykonywanych  najczęściej grubo po północy.
Swoją drogą, czy artystom naprawdę najlepiej pracuje się przy mdłym świetle nocnej lampki,gdy głowa zmęczona dniem ???

Nigdy tego nie pojmę.

A ruch?
Czy z ruchy coś zostało?

Yhmm. 
Na miejsce mamuninych marzeń o gibkiej tancerce w pięknych sukniach wijącej się na przykład  w latynoskich  rytmach ,wskoczyło dziarskie trzymanie rakiety i bieganie za piłeczką, którą mamunia  często do puchowych kurteczek dostawała jako gadżet w przepisie ich odświeżania.

*
Pozwolę sobie o  potencjale nie wspomnieć, żeby nie zapeszać ,bo w każdej w wymienionych dziedzin mogłaby narobić wiele szumu, gdyby tylko chciała.
A ona  nie chciała.
Teraz chce.
I my chcemy ,żeby jak najdłużej jej się chciało.




 

 







 




środa, 4 grudnia 2013

częściowo obeznana

Grudniowy czwarty dzień.
Słoneczny choć zimny (-2st. na moim mierniku temp.)

Barbórka-zdaje się :/

Pamiętam , jak na świetlicy szkolnej w podstawówce robiliśmy czapki górników.
Te młoty skrzyżowane na środku (czy co to tam było?)
Piórka czerwone na czarnych czapach z kartonu i bibuły...
I pełno zaangażowanych artystów, ścinki pod stołami i szuranie krzesłami.
I zawsze ktoś miał najładniejszą, najbardziej wypracowaną, najstaranniej zrobioną.
Pani świetlicowa robiła taką wzorcową, którą każdy chciał mieć.
I stała ta czapa na środku biurka.
I można było do niej podejść.
Podejrzeć.
Czasem można było nawet postawić ją sobie na środku swojego stolika , ale tylko na chwilę,
bo chętnych było wielu...

Dziś , nie wiem nawet, czy w szkołach dzieciaki znają  i obchodzą to święto(?)
Moje starszaki nic o górnikach nie mówią.
 Czy One wogóle wiedzą, kto to jest ?
One tylko o Mikołaju ,tym co za dwa dni ślad swej obecności zostawić ma pod poduszką , i tym , co za dwadzieścia nocek "coś " może pod choinkę podrzuci ;)

Matko kochana.
Już Grudzień!
A dopiero lato było gorące.
Potem jesień piękna /ciepła i złocista.
Matulu najmilsza, już zima!
Nie ukrywam,że za nią nie przepadam,ale ten grudniowy miesiąc sprawia,że inne , ważniejsze myśli głowę zaprzątają.
I mało to z surową aurą zimy ma wspólnego.
Chociaż, hmm...niepotrzebnie się rozpędziłam z tą surowością, bo akurat w grudniu biel śniegowego puchu i skrzypiący mróz są ogrzewane błyskiem  kolorowych lampek i nieopisaną  magią zbliżających się  świąt!

Ta krzątanina.
Niby chaos, ale kontrolowany w dużej mierze.
Sprawy, które ogarnąć trzeba , albo i nie trzeba, ale wypada i chce się, żeby głowę na Święta mieć spokojną.

Świecidełka w oknach prywatnych domów, urzędów, sklepów.
Udekorowane drzewka w miejskich parkach, posesjach.
Latarnie głównych ulic ubrane w migoczące barwne lampiony.
I ta  wszechobecna pogoń...  jakby sens w grudniu ma większy ;)

Magiczny to miesiąc od samego początku aż do końca.

Mnie akurat przypadła w udziale rola Gospodyni Głównej Wieczerzy.
Bo-SZ-e, ileż ja się zapierałam przed samą myślą,że miałabym się tego podjąć.

Pewnego listopadowego wieczora Szanowny Małżonek zapytał ( w domyśle sugerując) ,
czy robię Wigilię u nas?
Serce zawaliło jak kościelny dzwon!
Zatkało mnie, ale szybko się ocknęłam i  w ułamkach sekundy odrzekłam  z pretensją w głosie :
"Ależ skąd! Mowy nie ma. Ja nic nie organizuję!"

Chyba czuwające Anioły chciały inaczej ,bo prześpiwszy się z tą myślą, wstałam o poranku z przeświadczeniem,że to jednak genialny pomysł jest!
Przecież, skoro organizuję przyjęcia w domu na liczbę osób znacznie przewyższającą liczbę najbliższych, których miałabym podjąć w Wigilię, to właściwie , czemu opierałam się myśli  bycia gospodynią najważniejszej w roku kolacji?

Jasne,że wiem!

Paraliżowała mnie myśl ,że będę musiała stawić czoło kubkom smakowym starszyzny, tj. naszych rodziców, którzy smak potraw wigilijnych znają od podszewki.

To wielkie dla mnie wyzwanie, które spokojny  sen z powiek  spędza,  ale i w gruncie rzeczy to również wielka przyjemność i ogromny zaszczyt mieć wszystkich najbliższych u siebie w ten wyjątkowy  wieczór !

Przetrenowałam już część potraw (poza rybnymi)
Nie taki diabeł straszny...
Smakowały ,i tu niespodzianka, lepiej niż u obu mamusiek-(każda myszka swój ogonek...,hehe) ale same książki kucharskie zajęły 2/3 kuchennego blatu :/

Przede mną egzamin czysto matematyczny w doborze odpowiednich proporcji .
Wszak moim zadaniem będzie nakarmienie "tradycją" żołądków wyposzczonej dwudziestki , w tym (olaboga!) podniebienia (ciągle naturalne) - jurorskiej czwórki.

Najważniejsze jednak,że strach został częściowo poskromiony.


Pominę już wątek dekoracji stołu/kompletowania świątecznej zastawy itd itd, bo zajęłoby mi to dłuższą chwilkę, a nie mam na to aż tyle czasu ;)
Obłowiłam się tak,że mogłabym spokojnie otworzyć sklep internetowy z akcesoriami na imprezy okolicznościowe.
Szmat szmateczek,obrusów, serweteczek, podstaweczek, lampioników, świecidełek, świeczuszeczek, gałązek, aniołków, reniferków...
Lista samych dekoracji stołowych zdaje się nie mieć końca!
I tu ,z miejsca ,z olbrzymią radością stwierdzam,że słusznych rozmiarów stół, którego długość w wersji biesiadnej to 4 m, jest najodpowiedniejszym poczynionym, bez wahania, zakupem ,w chwili , gdy urządzałam kąt jadalniany!
Jest  więc spora szansa,że zmieszczą się na nim wigilijne dania .
Postaram się zaczarować te Święta najpiękniej ,jak tylko się da.
Obiecuję nie zaprzepaścić tej szansy i sprawić, by tegoroczna rodzinna wieczerza w moich progach , była równie magiczna , jak dotychczas !


Będzie pięknie.
Musi.
-----------------------
Ps-
wszystkim Basiom - dużo zdrówka;)






























środa, 16 października 2013

Z cyklu:   "List do M."
********
Heja,
Dobrze,żeś była na siłce-(siłowni)
Jestem z Ciebie dumna ;)
Chodź, chodź.  Jeszcze co najmniej 1.5h masz przed sobą bez efektów, a potem będziesz spijać z warg ślinę z zachwytów nad Tobą- Twojego partnera i najbliższych, a  oczy obcych będą Cię lustrować i penetrować dogłębnie z tych samych powodów ,z których ślinić się będzie Twój mężczyzna ;)

Byłam i ja.
Oczywiście ciężko było mi się zerwać po poobiedniej drzemce.
Podreptałam na steperze i poleciałam wytapiać się na suchej  saunie.
Ty wiesz,że ja ją po prostu polubiłam. Co więcej zaczyna mi się podobać zapach ,o którym Ty mówiłaś ;)))

Efektów u mnie brak, bo np. wczoraj zaserwowałam sobie (po powrocie) 3szt. chlebka(cieplutkiego) z pysznym drobiowym pasztecikem.
No żesz ty orzeszku, noooo!
Nie mogłam się oprzeć, potem miałam małe wyrzuty.
Waga nie spada, a winduje w górę :(
Brzuch odstaje, bo NIC  z nim nie robię (jeszcze)

Ale za to zauważyłam (może bardziej chcę zauważać) ,że mam mocniejsze uda i  podudzia.
Oczywiście rzeźby brak choć podokrąglają mi się jak kucam (hehe) no i mam w nich siłę, a to mnie już cieszy!

MUSOWO trzeba być dla siebie miłym!
Dostrzegać w sobie to, z czego jesteś dumna bo tyle jest się wartym, ile się w siebie wierzy.

Zatem jestem z NAS dumna,że ćwiczymy.
Wierzę w nas.
Mamy jakiś sposób na nudę, na sylwetkę, na ...coś ;)))
No i mamy wzajemne wsparcie ;)

Więc?
Ja siebie lubię-(staram się)
Jestem dla siebie miła i prawie bezkrytyczna (to zgubne, raczej, haha)
Mam plamy/przebarwienia na twarzy, ale one mnie nie ograniczają.
Mam krzywe/krótkie nogi,wystający brzuch i swoje lata.
Plamy znikną, nogi wyrzeźbię, brzuch wciągnę (hehe) a lat, mimo że nie cofnę , będę czuła się jak nastolatka ;)

Ot i tyle.

Tobie też życzę tylko dobrych myśli o sobie, o swoich działaniach, zamierzeniach,planach.
(Po)-lub siebie i (u)-wierz w siebie!

Miłego życzę.

--------------------

Wszystkim miłego  życzę;)


**********************************************************************************
 na odpowiedź nie trzeba było długo czekać ;)

M:
 Ojej, jaki optymistyczny, faaaajny e-mail!!!!!!!!!!!!
Aż wiosną i nadzieją powiało! (stąd moja pistacjowa, radosna barwa w odpowiedzi) :)
Mówisz, żeby wierzyć w siebie i się lubić... 
Na razie, mam z tym problem. Może, jak wypracuję niezłą sylwetkę, to będę pogodniejsza i milsza dla siebie (a w tym i otoczenia) :))
I.wczoraj na siłowni powiedział, że mięśnie mi się kształtują na nogach i rękach ;-)))
Ja tego nie widzę, choć czuję, że uda mam silniejsze (twardsze znaczy) i plecy same się napinają/ciągną do trzymania prostej sylwetki.
Dupa wisi; brzuch, w dolnej części także, boki jego w cellulicie; ramiona dalej w ciup; bryczesy nie dają za wygraną... ale po 17 razach na siłowni, nie powinnam oczekiwać cudów...
Poprawiła mi się nieco kondycja, bo już tak nie sapie na steperze po kilku minutach, jak na początku (choć tu akurat ciężko obiektywnie oceniać, bo na nim byłam raptem ze 3x), ale jakoś tak ogólnie mniej dyszę przy ćwiczeniach, więc w wydolności płuc dostrzegam pozytywy.
Saunę i jej zapach, lubię barrrdzo! Bardziej jej aromat, niż samo pocenie/męczenie się na ławeczce ;-)
U nas podobno pełno ludzisków i miejsca na odpoczynek brak, więc mnie do niej w ICDS'ie specjalnie nie ciągnie, ale muszę się wybrać dla dobra swojego organizmu, odprężenia i regeneracji mięśni :)
Może dziś skoczę, tak żeś mi ochoty narobiła :)

ps-

Ciekawa jestem Ciebie na wakacje 2014, jak już dziś piszesz o 'bułeczkach' podczas kucania! Aaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! ;-))
Chyba zjem i lecę na trening!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!



************************************************************
Odp.

;)
List taki, jaki nastrój.
Nie wiem, skąd te endorfiny?
Może po tej siłowni (bądź co bądź -systematycznej od pewnego czasu)
Może to działanie sauny, gdzie rozkładając się na nagrzanych dechach przypomina mi się gorący piasek i żar z niebios ;)
Nie wiem, dzisiaj taki mam fajny dzień/poranek/wczesne popołudnie i dzielę się tą energią z bliskimi ;)
Jak zaraziłam, to jeszcze bardziej się cieszę ;)


Co do Twojej sylwetki... 
Już przeciE pisałam,że zmiany zauważone na Twoim ciele, które  pozornie było nie do zrobienia w krótkim czasie- (hehe, just kidding) nakręcają mnie do działania.
 
Zmieniasz się maleńka, to motywuje mnie, starą bywalczynie sali, gdzie wiadra potu wylewałam od 1.5 roku bez efektu.
I "bywalczynią" świadomie  mnie określiłam, bo bywałam, a i owszem,ale nie pracowałam nad zmianą.
 
Dziękując po raz kolejny za wskazanie właściwej drogi ,by za ćwiczeniami szły efekty i  walcząc o mój wizerunek (krytyką najczęściej) zaangażowałaś mnie do zmiany sposobu myślenia,więc, idąc za ciosem ,załączyłam siłownię i saunę, a nad dietą jeszcze popracuję  ,nie wszystko naraz ;)
 
 
No to co, leć , gdzie serce i rozum Ci podpowiada.
Żyj tak, aby każdy dzień niósł Ci tylko dobre samopoczucie.
A jeżeli zależy ono w dużej mierze od Twojego wyglądu, pracuj nad nim , a szybciej niż się spodziewasz, zaczniesz uśmiechać się patrząc w lustro na swoje odbicie i do ust zacznie cisnąć Ci się jedno podstawowe zdanie;" Jestem wielka i dumna,że wypracowałam to, o czym marzyłam. Jestem szczęściarą, jestem szczęśliw(SZ)a!  "
 
Trzymam kciuki za nas ;)
  *********************** 
M:
 
Świergoczesz, jakbyś się zakochała :D:D:D Taka radosna i optymistyczna :D   yyy...a może po prostu dobrze wydmu.... :D:D:D
No taka, to fajna. Podoba mi się Twoja postawa, bo i na mnie "skapło" trochę dobrej energii :))
Zabolało mnie jednak, że piszesz, że Cię krytykowałam.
Nie krytykowałam. Oj, że kołki, czy duży brzuch? 
 No bo kołki i nieustannie niewklęsły bęben, BYŁ  :x :D:D
Dużo ćwiczyłaś, ale chyba nieszczególnie przykładałaś się do jakości, a już na pewno nie do DIETY.
My, od dziecka mamy problem z nogami (krótkie, X-y, przysadziste uda w stosunku do łydek, etc.) Na nie potrzeba poświęcić wiele czasu, by coś zgrabnego uformować :D
Tyś poświęcała, ale okazuje się, że sam fitness, to za mało ;) Siłownia, pomoże. Już pomaga, jak piszesz (aż się boję Cb za kilka m-cy, aaaaaa!) :D

Ćwicz, jedz z głową, uśmiechaj się i świetnym nastrojem zarażaj innych (jak mnie dzisiaj!) :)
Miłego! :)

*****************************
 
Odp.
 Ahahahaheheheahahahhehehe ;)))

Dobrze wydmu... :))))

Nawet nie pomyślałam o tEm ;)))

Nie, nie, nie kochana, nic z tych rzeczy ;)

Zakochuje się w ...sobie ;)))
Tak, to podobno działa cuda -(WYCZYTALAM  NA SAUNIE ;)))  )

No bo se samiutka tam siedziałam i podcztywałam karteluszki pisma dla kobiet (frywolnych)

I spiesznie donoszę,że coś w tym jest.
Jakaś prawda się kryje w akceptowaniu siebie.
Ba, powiedziałabym,że całe sedno tkwi w tym,by spoglądać na siebie TYLKO z wiarą i przekonaniem,że jesteśmy doskonali we wszystkim, co robimy i robić będziemy.

Polubienie i chwalenie samych siebie ,jak inni czasem/ciągle krytykują
Takie banalne i nic nie kosztuje, a tyle dobrego potrafi zdziałać!

Róbmy postępy w dążeniu do udoskonalania samych siebie, ale najpierw popatrzmy na siebie jak na doskonałe istoty, które mogą robić doskonałe rzeczy, osiągać doskonałe wyniki i doskonale się czuć!



Pora na next coffee ;)

niedziela, 29 września 2013

Co innego ?

Przesilenie???
Pytam ja siebie.

Nie wrócił odpowiednio wcześnie, by wyjść na wstępnie umówione spotkanie.
Nie zadzwonił nawet odpowiednio wcześnie, by powiadomić,że może być później niż zwykle.
Czekałam.
Na rozwój sytuacji, która wieczór sobotni nam rozrysuje, czekałam.
Nie wiem na co, ale czekałam.
Nie , specjalnie nie przygotowywałam się na wyjście, ale z tyłu głowy myśl o towarzyskim spotkaniu kołatała się od rana.
Przecież zawsze w sobotę coś się dzieje. Zaproszenie było i tym razem.
Było już od czwartku .
Na piątek.
Piątek wieczór.
My pod bramą,a gospodarze...(?)
W hiper/super/truper/markecie.
Telefonicznie przełożono na sobotę.
Zatem okazji nie trzeba było szukać.Wystarczyło tylko być w domu o czasie. Normalnym.
Nawet jeśli nie zdecydowałabym się na wychodne,bo przecież wyjechałam już na to spotkanie w pt, to chciałabym móc o tym  zadecydować.
Nie było mi dane. A to jeden z grzechów głównych.
 ---
A Chodakowska?
Czemu odchudziła tysiące Polek, a ja , choć wiem o jej istnieniu i programach  skalpelowo/szokowych , nie mam na swym koncie tak spektakularnej metamorfozy ,o jakiej przecież marzę???
Szlag by to trafił!












sobota, 28 września 2013

Wolna... Sobota

Sobotni poranek ,nie wiedzieć czemu ,zawsze jakiś taki nerwowy.
Niby wolne, a jednak wiele do zrobienia.
Dziś doszły jeszcze wyprawy młodzieży.
Jedna zaspała i w biegu szykowała się do teatru, drugi teatr ten tworzył na miejscowym cmentarzu.
Rzuciwszy w cholerę w/w sobotnie obowiązki ,pojechałam podejrzeć aktorskie zdolności syna.
Nie, nie łatwo się wyrwać z domu, gdy za oknem mży, a samochód w posiadaniu sz.małżonka, który właściwie wysiada z niego tylko wtedy, gdy zjeżdża na nocleg.
Szybko się też okazało, że trzeba w te pędy skompletować garderobę na  jesienne plenerowe wyjścia bo obok sandałków ze złotymi paseczkami , które owszem pięknie podkreślały letnią opaleniznę, kilku par japonek i adidasów na fitnessowe harce, nie mam do obucia nic sensownego na tę porę roku!
W ostateczności mogłabym wcisnąć szpilki , ale wysokość obcasa skróciłaby się co najmniej o 5 cm zatapiając w ziemi miejscowego cmentarza,czyli efekt raczej średni a wygoda żadna!
Wybrawszy czerwone półbuty/sezon bodajże 2008 ( szkoda wyrzucić bo skórka,o ile to wogóle skóra, miękka i solidna)- byłam gotowa do wyjścia.
Nerwowe próby połączenia do nieustannie wiszącego na słuchawce- współmałżonka i jeszcze bardziej nerwowa jazda ,na występ,gdy udało mi się już przejąć 4 kółka, sprawiły,że już przed południem sobotni dzień spisałam na straty.
Dotarłam, jak się na miejscu okazało, przed czasem, bo mój artysta celowo wprowadził mnie w błąd przewidując,że mogłabym się spóźnić...
Sprytne! 
Przywitawszy mnie niezadowalającym spojrzeniem i pytaniem, czemu się tak ulizałam ( o fryzurze mowa) podniosłam dyndający na ramieniu aparat i pstryknęłam mu pamiątkowe fotki ,gdy stał skurczony i telepiący się z zimna w towarzystwie  kilku koleżanek obok sceny na której talent swój aktorski miał zaprezentować.

Wykręciwszy się na pięcie, wróciłam do domu.

*Ech...
A przecież tak zupełnie  niedawno uśmiechały się do mnie swoimi promiennymi buźkami i oczka takie radosne na widok mamy miały.
A mama zawsze w pierwszym rzędzie, jak dziś, tyle,że dziś dużo krócej niż zwykle.








piątek, 27 września 2013

"CZ" Jak Czemu i Czy?


Nie muszę pisać, może nawet nie powinnam.
Nie zmienia to faktu,że na pewno nie umiem tego robić.
Ale niech tam.
Człowiek całe życie się uczy. To i ja będę, dopóki będzie mi się chciało cokolwiek chcieć.
Mogłabym zacząć od języków, a przynajmniej jednego,np. angielskiego.
Mogłabym, ale ... mi się nie chce.
Chciało mi się wcześniej, to się uczyłam,ale gdy głos lektora zaczął drażnić uszy-odstawiłam (sorki Dean!).
Wstyd nawet o tym pisać, a co dopiero nie umieć w tym języku mówić.
Nie znam na tyle, by swobodnie się komunikować.
Nie znam nawet na tyle, by mniej swobodnie to robić.
Znam tylko tyle, ile uznałam,że znać wystarczy i tyle, ile wystarczyło mi zapału.
------------
Zapału za to więcej mam  do ćwiczeń.
Tych fizycznych rzecz jasna.
Ale o tem-  p o t e m  ;)

*zmykam na siłkę bo siostra rzeźbi się już od godziny ,a ja (choć mieszkamy 50km od siebie) czuję każdy jej pracujący mięsień ,podczas , gdy moje pośladki i uda swobodnie  rozpłaszczone wypełniają siedzisko  fotela ...
Gdzież tam fotela, zwykłego krzesła przy zwykłym jadalnianym stole!