piątek, 10 stycznia 2014

Macper i Paciorek


Godzina 13 z minutami. Ja jeszcze w szlafroku. Miękki. Ciepły.Pod nim bluza dresowa, a pod nią piżama z długim rękawem. I długie nogawki. Kapcie/japonki. Nogi w zimę zawsze gołe.
Zlewozmywak pod oknem zastawiony aż pod parapet. Wodę na drugą kawę nalewam w łazience.
Załącza mi się nerwówka.
Dzieci w szkołach.
Stary na piętro. Nie pozwolę mu drzemać w salonie. Nie dziś. Dziś Kolęda.
Od 14 zaczynają.
Znaczy się obiadu dziś nie będzie.
Wrócił syn.Głodny. Lat 14. Bardzo głodny.
We have to order pizza.
Jest. Odbieram. Mamy jeszcze pół godziny. Sąsiadka krzyczy przez ulicę:"Dziś Ksiądz".
Myślę sobie,że mogła się nie poznać,że wiemy. Odzienie moje ją zmyliło  i dostawca.

Jesteśmy gotowi. Brakuje córki. Jeszcze w szkole.
Godzina 15.
Ksiądz szarpie się z zamkniętą furtką.
Popłoch.
-Jak to, nie otworzyłeś furtki, jak prosiłam?!-pytam męża gniewnym tonem.
Ksiądz jest już w przedpokoju. Ciemnym, bo światła nikt nie zapalił.
Wyskakuję jedną nogą na schodek za drzwiami.
 Podnoszę dekor bożonarodzeniowy, który zerwał z drzwi hulający wiatr.
Mało łba mi nie urwie.
Ksiądz kręci się w ciasnym korytarzyku. Nikt mu drogi do salonu jeszcze nie wskazał.
Cholera, co ja wyprawiam,Dekor ważniejszy(?)-strofuję w głowie swoje zachowanie- Szkoda jednak żeby się ubłocił, jest przecież  mokro.
Patrzą na mnie wszyscy, czekając aż załatwię pilniejsze od kolędy -sprawy.
Daję komendę,żeby przejść dalej.
-Niech będzie pochwalony!
Kolęda. Na szczęście znamy. Śpiewamy. Ksiądz daje nam szansę. Ja daję ją moim mężczyznom.
 I sobie , by ich usłyszeć.
Śpiewam cicho. Syn wyciąga. Mąż idzie na żywioł.
Ksiądz rozgląda się po stoliku. Czy dobrze czuję,że jest zaniepokojony(?)
Szukam  w głowie powodów.
Jest krzyż, kropidło, woda, świece.
Czegoś brakuje... (?)
Obrus przecież jest.
 Ups!  Nie ma "co łaska".
 Modlitwa się kończy. Wstajemy.
- Pokój temu domowi.
Kropla spływa po rzęsie, chyba czuł,że grzeszyłam, skoro tak obficie na mnie chlusnął.
Siada tylko mąż i ksiądz. Na przeciw siebie.
Ja lecę do biurka po kopertę.
Syn w kuchni szuka ojcowego portfela.
Koperta ląduje przy kropidle. Duża, charakterystyczna. Zbyt.
Rozmowa się klei.
-Nowi?
- Od dwóch lat.  A nie...,  sorki, trzeci już.
 -Kartoteka ciągle nieuzupełniona.
 Uzupełniamy.
-Przytulnie tu u Was. (Przytulnie , czy ciasno?-myślę)
Jednak robi mi się miło,gdy ktoś docenia mój dekoratorski zmysł.
-Ooo, a takich podkładek jeszcze nigdzie nie widziałem..
-Dziękuję, Miśka, znaczy się żona, urządzała-oznajmił mąż dumny(?) ze swojej "miśki".
-Widać kobiecą rękę.
(No tak-myślę, męskiej nie widać,bo listwy jeszcze nie wszędzie przymocowane)
Atmosfera się rozluźnia.
-pani M.....o, jest tu taka rubryka , którą chciałbym do końca wypełnić.
Pani do mnie podejdzie.
Podchodzę. Patrzę, dzieci: sztuk dwie,moje, zgadza się, ale tabela  kończy się na ośmiu.
Śmiech.
-Nieee-hee, nie- mówię. Nie w tym wcieleniu.
Ciągnę dalej.
-Oglądałam wczoraj program o szczęśliwej matce cudownej czternastki. Ileż to trzeba mieć w sobie miłości do...Przerywamy sobie nawzajem. Oglądał.
-Pracuje Pan? Odpowiedź twierdząca rodzi kolejne pytanie. Karty się odsłaniają. Uzupełniają.
Jest anegdota. Nie nasza. Pana Księdza. Ciekawa. Dość.
Potem dowcip. Średnio śmieszny. Udaję rozbawioną.
Mąż go słyszał.
Próbuje od razu duchownego przekonać,że go całkiem niedawno opowiadał-(ten dowcip)
Ale jak, gdzie ,kiedy?  Co on wymyślił?  Pomyliły mu się imprezy i uczestnicy-biję się z myślami.
Mąż idzie w zaparte, twierdząc,że na ambonie, po mszy którejś...
Że mówił ,na pewno. I,że on to pamięta.
"Sz"-cholera, co go opętało???-wstyd mnie ogarnia za własnego męża.
Proboszcz z ambony dowcip o  % -ach ?- nie może być!
Próba sił i argumentów. Dwa samce Alfa, syn i ja. I dowcip, który obaj znali.

-A może...- Ksiądz się poddaje.

Numery telefonów na odchodne prosi, a od  młodego kawalera zeszyt,by mógł w nim dużą piątkę postawić.
 Młody zbladł. Czy on wogóle prowadzi taki zeszyt?  Nigdy nie sprawdzałam.
Kawę proponuję dając synowi czas na rozsądne wytłumaczenie.
-Aaaale ...nie mam zeszytu, Pani zebrała,tłumaczy się mrużąc oczy.
Niezręczna cisza. Krótka.
Ksiądz nie wierzy, ja też, ale obrazki kładzie na stoliku.
Kawa do zaparzenia następnym razem.
Może i lepiej. Inni  czekają. Jest ich wielu. Ksiądz jeden. Może dwóch na tej ulicy.
Chyba miało być dwóch...
Uff.
Koperta ląduje w przepastnej teczce. Obok wielu innych kopert.
... Ale przecież dziś jesteśmy dopiero trzeci. :/
Nieważne.
-Dziękuję, będzie Wam to zapisane na waszym koncie.

Nie widzę powodów do dumy.
*
Niedziela za dwa dni.
Będzie lektura?
Gdzieś w Polsce przecież była.
Oby nie. Nie u nas.
A zresztą, kogo to obchodzi ?

Chociaż...
Nie , nas nie.

Ps-
* Moje dzieci były w wieku zerówkowo/przedszkolnym (4 i 6 lat)  gdy w oczekiwaniu na kolędę , zapytałam je, czy umiałyby powiedzieć ładnie paciorek, gdy ksiądz je o to poprosi?
Dwie małe buźki bez wahania, zgodnym chórem odrzekły, że tak:
-"p a c i o r  e k "

*Króla Melchiora mój rodzony tatuś nazywał -Macper.