20 stopni,
Wróć, w słońcu na pewno dychę więcej.
Czyli jakby lato i to już na początku wiosny.
Pracy w firmie mniej.
Mojej, bo nie jego,
U niego aż huczy, a u mnie huczę ja.
Dwoje nas, dwoje dzieci mamy i dwie firmy.
Rodzina na swoim.
Prawdziwiej: małżeństwo na swoim,a właściwie małżonkowie.
Każde z osobna.
Wspólne tylko dzieci, reszta kompletnie rozdzielna, ale pogodzić się da.
Na razie.
No więc teraz ja, niepokorna istota,
Pokornie czekam na koniec urlopu, o który nie wnioskowałam.
Zanim jednak dobiegnie on końca,
Bo nie tylko miłe, ale i najgorsze, też się kiedyś skończyć musi,
Korzystam z okazji, by nim się nieco nacieszyć.
Mogłyby to być palmy, ocean i piasek pod nogami,
A tymczasem są setki nasion (palma to mi kompletnie na tym punkcie odbiła) ,
Skręcony ogrodowy wąż i woda płynąca zeń w niekontrolowanych kierunkach i ilościach ,
Oraz czarna ziemia za paznokciami ,które straszą również nieświeżym francuskim "manikjurem".
Mam więc urlop pełną gębą,
Gębą, która się nie zamyka z powodu zwyrodniałych kończyn i grzbietu!
I zaklęte słowa cedzi przez zęby, którym porządne "piaskowanie" też by bardzo dobrze zrobiło.
"Po ch*uj mi to było?!"- takimi słowy kończy się mój każdorazowy czas spędzony na klęczki nad czarnoziemem, którego wymyśliłam sobie w ten nie-wnioskowany urlop ukwiecić.
I tak już od piątku,a dziś mamy wtorek.
Powstaje "ogród marzeń" matki Marzeny.
Nic to,że każdy stopień niezbyt krętych i niewysokich schodów prowadzących do sypialni, sprawia mi ból,
Nic to,że maścią przeciwbólową tylko oczodołów nie smaruję, bo bez niej tych oczu bym nawet nie zmrużyła,
Najważniejsze, by czas nadprogramowo darowany- dobrze wykorzystać!
Tworzę więc intensywnie i podążam za własnymi wyobrażeniami, mimo iż powłóczyć żadną kończyną nie mogę.
Wysiewam ziarna, które mam nadzieję ubarwią moje życie ,życiem swoim.
Realizuję zatem najbardziej z przyziemnych marzeń ,
I w doskwierającym do bólu przysiadzie,
Aranżuję każdy wolny skrawek mojej przydomowej ziemi .
Ogrodowe prace kwitną więc w najlepsze,
Oby tylko zakwitło coś jeszcze w tym ogrodzie,
Bo inaczej urlopu byłoby trochę szkoda.
On jednak urlopu nie ma.
Dziś przyjechała więc ona.
Do niego, bo przecież jego firma aż huczy.
Rozprawiać o biznesach i kasie,
Dotacjach i umowach.
Długo i namiętnie (czasem może nawet zbyt)
Z przerywnikami na prywatę, gdy ja się w rozmowę wtrącałam.
On o urodzie pospolitej (kheee,kheee) i wzroście średnio-wysokim,
Z mięśniem piwnym i mocnymi udami,
Z brodą coraz dłuższą i z czerepem z dnia na dzień naturalnie gładszym.
Mężczyzna bardzo zaangażowany w ciągły rozwój swej firmy.
Ona ,drobniutkiej kości i modelowo wysoka.
Bardzo elokwentna ,
Niebieskooka piękność z nogami dłuższymi od nas dwojga.
Kobieta, która w tym rozwoju przyjechała mu dopomóc.
Wróć, w słońcu na pewno dychę więcej.
Czyli jakby lato i to już na początku wiosny.
Pracy w firmie mniej.
Mojej, bo nie jego,
U niego aż huczy, a u mnie huczę ja.
Dwoje nas, dwoje dzieci mamy i dwie firmy.
Rodzina na swoim.
Prawdziwiej: małżeństwo na swoim,a właściwie małżonkowie.
Każde z osobna.
Wspólne tylko dzieci, reszta kompletnie rozdzielna, ale pogodzić się da.
Na razie.
No więc teraz ja, niepokorna istota,
Pokornie czekam na koniec urlopu, o który nie wnioskowałam.
Zanim jednak dobiegnie on końca,
Bo nie tylko miłe, ale i najgorsze, też się kiedyś skończyć musi,
Korzystam z okazji, by nim się nieco nacieszyć.
Mogłyby to być palmy, ocean i piasek pod nogami,
A tymczasem są setki nasion (palma to mi kompletnie na tym punkcie odbiła) ,
Skręcony ogrodowy wąż i woda płynąca zeń w niekontrolowanych kierunkach i ilościach ,
Oraz czarna ziemia za paznokciami ,które straszą również nieświeżym francuskim "manikjurem".
Mam więc urlop pełną gębą,
Gębą, która się nie zamyka z powodu zwyrodniałych kończyn i grzbietu!
I zaklęte słowa cedzi przez zęby, którym porządne "piaskowanie" też by bardzo dobrze zrobiło.
"Po ch*uj mi to było?!"- takimi słowy kończy się mój każdorazowy czas spędzony na klęczki nad czarnoziemem, którego wymyśliłam sobie w ten nie-wnioskowany urlop ukwiecić.
I tak już od piątku,a dziś mamy wtorek.
Powstaje "ogród marzeń" matki Marzeny.
Nic to,że każdy stopień niezbyt krętych i niewysokich schodów prowadzących do sypialni, sprawia mi ból,
Nic to,że maścią przeciwbólową tylko oczodołów nie smaruję, bo bez niej tych oczu bym nawet nie zmrużyła,
Najważniejsze, by czas nadprogramowo darowany- dobrze wykorzystać!
Tworzę więc intensywnie i podążam za własnymi wyobrażeniami, mimo iż powłóczyć żadną kończyną nie mogę.
Wysiewam ziarna, które mam nadzieję ubarwią moje życie ,życiem swoim.
Realizuję zatem najbardziej z przyziemnych marzeń ,
I w doskwierającym do bólu przysiadzie,
Aranżuję każdy wolny skrawek mojej przydomowej ziemi .
Ogrodowe prace kwitną więc w najlepsze,
Oby tylko zakwitło coś jeszcze w tym ogrodzie,
Bo inaczej urlopu byłoby trochę szkoda.
On jednak urlopu nie ma.
Dziś przyjechała więc ona.
Do niego, bo przecież jego firma aż huczy.
Rozprawiać o biznesach i kasie,
Dotacjach i umowach.
Długo i namiętnie (czasem może nawet zbyt)
Z przerywnikami na prywatę, gdy ja się w rozmowę wtrącałam.
On o urodzie pospolitej (kheee,kheee) i wzroście średnio-wysokim,
Z mięśniem piwnym i mocnymi udami,
Z brodą coraz dłuższą i z czerepem z dnia na dzień naturalnie gładszym.
Mężczyzna bardzo zaangażowany w ciągły rozwój swej firmy.
Ona ,drobniutkiej kości i modelowo wysoka.
Bardzo elokwentna ,
Niebieskooka piękność z nogami dłuższymi od nas dwojga.
Kobieta, która w tym rozwoju przyjechała mu dopomóc.
I tak sobie oni dziś razem o biznesie długo z uśmiechem rozmawiali.
I tak miło było posłuchać jej, wydawałoby się, w każdej materii spełnionej.
Popatrzeć na nią było równie miło.
Popatrzeć na nią było równie miło.
A na odchodne,
Ta, tak samo aktywna fizycznie, jak ja- równolatka ,
Z taką samą ilości dzieci i uczesaniem jednakim do mojego,
Z miłą aparycją i śmiałością godną pozazdroszczenia.
Z miłą aparycją i śmiałością godną pozazdroszczenia.
Ta, co przebiegła warszawski weekendowy półmaraton w godzinę
czterdzieści i swych nóg długich do nieba- nie czuje,
Ze mną , co nogą zbyt krótką ruszyć do dziś dnia po tym samym "łikendzie"nie może,
Mimo że w żadnym half-maratonie udziału nie brałam, ale słowotok mych cierpiętniczych po-ogrodniczych narzekań, był chyba jednakowego dystansu, co ten półmaraton właśnie.
Mimo że w żadnym half-maratonie udziału nie brałam, ale słowotok mych cierpiętniczych po-ogrodniczych narzekań, był chyba jednakowego dystansu, co ten półmaraton właśnie.
I my tak sobie razem, bardzo krótko, przez łzy...
O prywatnym życiu w rozsypce ,
Bólu i rozpaczy,
Lęku i pytaniach bez odpowiedzi,
Lęku i pytaniach bez odpowiedzi,
I o ciężkich próbach powstania na nogi,
Nogi , co półmaraton
warszawski w ostatni weekend w godzinę czterdzieści przebiegły,
A które jeszcze długo uginać się będą pod ciężarem małżeńskiej zdrady...
*
Mam bardzo kruche kolana, nadmierna ich eksploatacja nie służy mojemu samopoczuciu.
Rehabilitacja to żmudny proces.
Zadzwonię więc do męża.
Od tego spotkania minęło już kilka długich godzin, a on jest w drodze na zachód.
Wskażę mu właściwy kierunek.
Tak łatwo zbłądzić.
A które jeszcze długo uginać się będą pod ciężarem małżeńskiej zdrady...
*
Mam bardzo kruche kolana, nadmierna ich eksploatacja nie służy mojemu samopoczuciu.
Rehabilitacja to żmudny proces.
Zadzwonię więc do męża.
Od tego spotkania minęło już kilka długich godzin, a on jest w drodze na zachód.
Wskażę mu właściwy kierunek.
Tak łatwo zbłądzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za każdy wpis/ komentarz.