środa, 4 grudnia 2013

częściowo obeznana

Grudniowy czwarty dzień.
Słoneczny choć zimny (-2st. na moim mierniku temp.)

Barbórka-zdaje się :/

Pamiętam , jak na świetlicy szkolnej w podstawówce robiliśmy czapki górników.
Te młoty skrzyżowane na środku (czy co to tam było?)
Piórka czerwone na czarnych czapach z kartonu i bibuły...
I pełno zaangażowanych artystów, ścinki pod stołami i szuranie krzesłami.
I zawsze ktoś miał najładniejszą, najbardziej wypracowaną, najstaranniej zrobioną.
Pani świetlicowa robiła taką wzorcową, którą każdy chciał mieć.
I stała ta czapa na środku biurka.
I można było do niej podejść.
Podejrzeć.
Czasem można było nawet postawić ją sobie na środku swojego stolika , ale tylko na chwilę,
bo chętnych było wielu...

Dziś , nie wiem nawet, czy w szkołach dzieciaki znają  i obchodzą to święto(?)
Moje starszaki nic o górnikach nie mówią.
 Czy One wogóle wiedzą, kto to jest ?
One tylko o Mikołaju ,tym co za dwa dni ślad swej obecności zostawić ma pod poduszką , i tym , co za dwadzieścia nocek "coś " może pod choinkę podrzuci ;)

Matko kochana.
Już Grudzień!
A dopiero lato było gorące.
Potem jesień piękna /ciepła i złocista.
Matulu najmilsza, już zima!
Nie ukrywam,że za nią nie przepadam,ale ten grudniowy miesiąc sprawia,że inne , ważniejsze myśli głowę zaprzątają.
I mało to z surową aurą zimy ma wspólnego.
Chociaż, hmm...niepotrzebnie się rozpędziłam z tą surowością, bo akurat w grudniu biel śniegowego puchu i skrzypiący mróz są ogrzewane błyskiem  kolorowych lampek i nieopisaną  magią zbliżających się  świąt!

Ta krzątanina.
Niby chaos, ale kontrolowany w dużej mierze.
Sprawy, które ogarnąć trzeba , albo i nie trzeba, ale wypada i chce się, żeby głowę na Święta mieć spokojną.

Świecidełka w oknach prywatnych domów, urzędów, sklepów.
Udekorowane drzewka w miejskich parkach, posesjach.
Latarnie głównych ulic ubrane w migoczące barwne lampiony.
I ta  wszechobecna pogoń...  jakby sens w grudniu ma większy ;)

Magiczny to miesiąc od samego początku aż do końca.

Mnie akurat przypadła w udziale rola Gospodyni Głównej Wieczerzy.
Bo-SZ-e, ileż ja się zapierałam przed samą myślą,że miałabym się tego podjąć.

Pewnego listopadowego wieczora Szanowny Małżonek zapytał ( w domyśle sugerując) ,
czy robię Wigilię u nas?
Serce zawaliło jak kościelny dzwon!
Zatkało mnie, ale szybko się ocknęłam i  w ułamkach sekundy odrzekłam  z pretensją w głosie :
"Ależ skąd! Mowy nie ma. Ja nic nie organizuję!"

Chyba czuwające Anioły chciały inaczej ,bo prześpiwszy się z tą myślą, wstałam o poranku z przeświadczeniem,że to jednak genialny pomysł jest!
Przecież, skoro organizuję przyjęcia w domu na liczbę osób znacznie przewyższającą liczbę najbliższych, których miałabym podjąć w Wigilię, to właściwie , czemu opierałam się myśli  bycia gospodynią najważniejszej w roku kolacji?

Jasne,że wiem!

Paraliżowała mnie myśl ,że będę musiała stawić czoło kubkom smakowym starszyzny, tj. naszych rodziców, którzy smak potraw wigilijnych znają od podszewki.

To wielkie dla mnie wyzwanie, które spokojny  sen z powiek  spędza,  ale i w gruncie rzeczy to również wielka przyjemność i ogromny zaszczyt mieć wszystkich najbliższych u siebie w ten wyjątkowy  wieczór !

Przetrenowałam już część potraw (poza rybnymi)
Nie taki diabeł straszny...
Smakowały ,i tu niespodzianka, lepiej niż u obu mamusiek-(każda myszka swój ogonek...,hehe) ale same książki kucharskie zajęły 2/3 kuchennego blatu :/

Przede mną egzamin czysto matematyczny w doborze odpowiednich proporcji .
Wszak moim zadaniem będzie nakarmienie "tradycją" żołądków wyposzczonej dwudziestki , w tym (olaboga!) podniebienia (ciągle naturalne) - jurorskiej czwórki.

Najważniejsze jednak,że strach został częściowo poskromiony.


Pominę już wątek dekoracji stołu/kompletowania świątecznej zastawy itd itd, bo zajęłoby mi to dłuższą chwilkę, a nie mam na to aż tyle czasu ;)
Obłowiłam się tak,że mogłabym spokojnie otworzyć sklep internetowy z akcesoriami na imprezy okolicznościowe.
Szmat szmateczek,obrusów, serweteczek, podstaweczek, lampioników, świecidełek, świeczuszeczek, gałązek, aniołków, reniferków...
Lista samych dekoracji stołowych zdaje się nie mieć końca!
I tu ,z miejsca ,z olbrzymią radością stwierdzam,że słusznych rozmiarów stół, którego długość w wersji biesiadnej to 4 m, jest najodpowiedniejszym poczynionym, bez wahania, zakupem ,w chwili , gdy urządzałam kąt jadalniany!
Jest  więc spora szansa,że zmieszczą się na nim wigilijne dania .
Postaram się zaczarować te Święta najpiękniej ,jak tylko się da.
Obiecuję nie zaprzepaścić tej szansy i sprawić, by tegoroczna rodzinna wieczerza w moich progach , była równie magiczna , jak dotychczas !


Będzie pięknie.
Musi.
-----------------------
Ps-
wszystkim Basiom - dużo zdrówka;)






























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za każdy wpis/ komentarz.