piątek, 13 grudnia 2013

Trzynasty








Dzień leniwie się zaczął, choć na brak pracy narzekać nie mogę.
Myśl o świętach wypełnia mnie całą ;)
Przygotowania pełną gębą ,choć praktyka mocno w powijakach .
Dziś zaplanowane szorowanie wszystkiego.
Piątek, trzynastego!
A niech mnie!
Obym (niechcący) nie zagęściła atmosfery tym , co w powietrzu się znajdzie.
Bo skupiona na robocie, źle reaguję, gdy coś/ktoś mnie rozprasza.


Ostatni to też dzień ważności karnetu na siłownię.
Wygląda na to,że cały swój dzienny limit  ruchowo-wytrzymałościowy wyczerpię w  domu.

Pobożnymi życzeniami udanego trzynastego!- zabieram się do roboty.


Aaaa, te cudeńka i wiele innych można znaleźć na:

 http://allegro.pl/sklep/16785813_kamadadevi-bizuteria-slubna-wieczorowa


***  z a p r a s z a m  ***

--------------
Godz. 18:53 

Tak się  kończy piątek.
Skutki gaszenia najzwyklejszej w świecie świeczki.
:(





piątek, 6 grudnia 2013

?

Co z  tego  wyrośnie?

O godzinie w pół do siódmej nie obudził nas wbrew informacjom meteo Orkan Ksawery,którego najsilniejsze podmuchy nad centralna Polską prognozowano na dzisiejszy poranek ,lecz  wpadająca jak huragan nasza 12-ka.
"Tato, mama mówiła,że górna łazienka nieczynna do odwołania!
A Ty złamałeś ten zakaz!"

W jednej chwili sny, których treści nie zapamiętałam, uleciały gdzieś w otchłań.
Oczy przewracając w te i wewte,jeszcze w półśnie będąc, próbowałam zapomnieć o tym , co sen mój zburzyło.

Zwykle zagląda bezszelestnie w zupełnie innym celu.
Szykując się do szkoły, otwiera moja szafę , jak swoją i ...bierze to,na co akurat naszła ją ochota :/
Nie sądzę,żeby planowała.
To są typowe spontany ,bo alternatywne rozwiązania często ma już na sobie ;)

Ostatnio trochę krzyżuję te jej pomysły na stylizacje.
Gdy wchodzi,uchylam oko i z zaspanymi ślepiami widząc rozmazane jej kontury rozkazuje odłożyć na miejsce , to, co wzięła.
Automatyczne uruchamia plan awaryjny.
Prośbom nie ma końca.
Że tylko raz, mamuniu, tylko dzisiaj, proszę, pr-o-o-o-szę...
Wielokrotnie jej ulegałam, ale zaczęło wkurzać mnie szukanie własnych  łachów w jej szafowym kotle -(stan na co dzień, tylko od święta bywa ułożone)

Dlatego coraz częściej stawiam opór.

Tym razem wszczęła alarm z innego powodu.
Przewaliłam się jeszcze ze dwa razy  z boku na bok .
Oczka próbowałam jeszcze na chwilę krótką przymknąć, ale myśl o tym, co za ścianą, nie dawała mi jednak spokoju.
Wstałam.
Wśliznęłam się w stojące przy łóżku wielosezonowe klapki w kolorze różu z paskiem przez środek paluchów i poszłam osobiście ocenić, jak bardzo narozrabiał mój szanowny małżonek, który wskazany bezsprzecznie jako główny winowajca , pretensje swej małoletniej córki puścił mimo uszu.

Grubszy to temat, więc bez lania wody, powiem tylko,że dużo krzyku o nic, choć i mnie się zdarza podnieść głos w tej właśnie sprawie, tyle, że o bardziej ludzkiej porze.

Zgadza się, wykaligrafowałam napis  formatu A4  z jasnym przekazem,czego nie zwykłam czynić, ale widocznie nie dość czytelny był dla osób, które po omacku załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne w środku nocy.

Cieszy mnie jednak,że  rośnie mi strażniczka porządku.
Szkoda tylko,że jej prywatnych czterech kątów, ten, zdawałoby się, wyczulony na bałagan wzrok ,już nie obejmuje.

Urządzając córce pokój chyba podświadomie czułam,że wszechobecna biel ,od ścian po meble , będzie doskonałą bazą do wszystkiego tego, co za jej przyczyną się w nim znajdzie.


Artystka z niej pełną  gębą.
Maluje, pisze,recytuje.
Adwokatka, społecznica.
Duuużo by tu wymieniać.

Baletnicę marzyło mi się z niej zrobić.
Ba, nawet troszkę żeśmy temu czasu poświęciły.
Były też tańce wyginańce, akrobatyka i  niekobiece do granic możliwości-dżudo.

I choć treningów zaniechała, nabyte  umiejętności pomagają jej  w egzystowaniu we własnym pokoju.
Porusza się w nim z gracją i płynnością  niczym Olga Smirnowa Teatru Bolszoj.
Akrobatyka pomaga w pokonywaniu wielu  przeszkód, a siła po zajęciach z dżudo pozwala jej przesuwać ogrom przedmiotów i rzeczy znajdujących się w miejscu do którego chce się w danej chwili dostać.

Została plastyka ,i tu widać zamiłowanie nawet po pokojowym biuru, którego fabryczna biel kryje się gdzieś pod wielokolorowością prac wykonywanych  najczęściej grubo po północy.
Swoją drogą, czy artystom naprawdę najlepiej pracuje się przy mdłym świetle nocnej lampki,gdy głowa zmęczona dniem ???

Nigdy tego nie pojmę.

A ruch?
Czy z ruchy coś zostało?

Yhmm. 
Na miejsce mamuninych marzeń o gibkiej tancerce w pięknych sukniach wijącej się na przykład  w latynoskich  rytmach ,wskoczyło dziarskie trzymanie rakiety i bieganie za piłeczką, którą mamunia  często do puchowych kurteczek dostawała jako gadżet w przepisie ich odświeżania.

*
Pozwolę sobie o  potencjale nie wspomnieć, żeby nie zapeszać ,bo w każdej w wymienionych dziedzin mogłaby narobić wiele szumu, gdyby tylko chciała.
A ona  nie chciała.
Teraz chce.
I my chcemy ,żeby jak najdłużej jej się chciało.




 

 







 




środa, 4 grudnia 2013

częściowo obeznana

Grudniowy czwarty dzień.
Słoneczny choć zimny (-2st. na moim mierniku temp.)

Barbórka-zdaje się :/

Pamiętam , jak na świetlicy szkolnej w podstawówce robiliśmy czapki górników.
Te młoty skrzyżowane na środku (czy co to tam było?)
Piórka czerwone na czarnych czapach z kartonu i bibuły...
I pełno zaangażowanych artystów, ścinki pod stołami i szuranie krzesłami.
I zawsze ktoś miał najładniejszą, najbardziej wypracowaną, najstaranniej zrobioną.
Pani świetlicowa robiła taką wzorcową, którą każdy chciał mieć.
I stała ta czapa na środku biurka.
I można było do niej podejść.
Podejrzeć.
Czasem można było nawet postawić ją sobie na środku swojego stolika , ale tylko na chwilę,
bo chętnych było wielu...

Dziś , nie wiem nawet, czy w szkołach dzieciaki znają  i obchodzą to święto(?)
Moje starszaki nic o górnikach nie mówią.
 Czy One wogóle wiedzą, kto to jest ?
One tylko o Mikołaju ,tym co za dwa dni ślad swej obecności zostawić ma pod poduszką , i tym , co za dwadzieścia nocek "coś " może pod choinkę podrzuci ;)

Matko kochana.
Już Grudzień!
A dopiero lato było gorące.
Potem jesień piękna /ciepła i złocista.
Matulu najmilsza, już zima!
Nie ukrywam,że za nią nie przepadam,ale ten grudniowy miesiąc sprawia,że inne , ważniejsze myśli głowę zaprzątają.
I mało to z surową aurą zimy ma wspólnego.
Chociaż, hmm...niepotrzebnie się rozpędziłam z tą surowością, bo akurat w grudniu biel śniegowego puchu i skrzypiący mróz są ogrzewane błyskiem  kolorowych lampek i nieopisaną  magią zbliżających się  świąt!

Ta krzątanina.
Niby chaos, ale kontrolowany w dużej mierze.
Sprawy, które ogarnąć trzeba , albo i nie trzeba, ale wypada i chce się, żeby głowę na Święta mieć spokojną.

Świecidełka w oknach prywatnych domów, urzędów, sklepów.
Udekorowane drzewka w miejskich parkach, posesjach.
Latarnie głównych ulic ubrane w migoczące barwne lampiony.
I ta  wszechobecna pogoń...  jakby sens w grudniu ma większy ;)

Magiczny to miesiąc od samego początku aż do końca.

Mnie akurat przypadła w udziale rola Gospodyni Głównej Wieczerzy.
Bo-SZ-e, ileż ja się zapierałam przed samą myślą,że miałabym się tego podjąć.

Pewnego listopadowego wieczora Szanowny Małżonek zapytał ( w domyśle sugerując) ,
czy robię Wigilię u nas?
Serce zawaliło jak kościelny dzwon!
Zatkało mnie, ale szybko się ocknęłam i  w ułamkach sekundy odrzekłam  z pretensją w głosie :
"Ależ skąd! Mowy nie ma. Ja nic nie organizuję!"

Chyba czuwające Anioły chciały inaczej ,bo prześpiwszy się z tą myślą, wstałam o poranku z przeświadczeniem,że to jednak genialny pomysł jest!
Przecież, skoro organizuję przyjęcia w domu na liczbę osób znacznie przewyższającą liczbę najbliższych, których miałabym podjąć w Wigilię, to właściwie , czemu opierałam się myśli  bycia gospodynią najważniejszej w roku kolacji?

Jasne,że wiem!

Paraliżowała mnie myśl ,że będę musiała stawić czoło kubkom smakowym starszyzny, tj. naszych rodziców, którzy smak potraw wigilijnych znają od podszewki.

To wielkie dla mnie wyzwanie, które spokojny  sen z powiek  spędza,  ale i w gruncie rzeczy to również wielka przyjemność i ogromny zaszczyt mieć wszystkich najbliższych u siebie w ten wyjątkowy  wieczór !

Przetrenowałam już część potraw (poza rybnymi)
Nie taki diabeł straszny...
Smakowały ,i tu niespodzianka, lepiej niż u obu mamusiek-(każda myszka swój ogonek...,hehe) ale same książki kucharskie zajęły 2/3 kuchennego blatu :/

Przede mną egzamin czysto matematyczny w doborze odpowiednich proporcji .
Wszak moim zadaniem będzie nakarmienie "tradycją" żołądków wyposzczonej dwudziestki , w tym (olaboga!) podniebienia (ciągle naturalne) - jurorskiej czwórki.

Najważniejsze jednak,że strach został częściowo poskromiony.


Pominę już wątek dekoracji stołu/kompletowania świątecznej zastawy itd itd, bo zajęłoby mi to dłuższą chwilkę, a nie mam na to aż tyle czasu ;)
Obłowiłam się tak,że mogłabym spokojnie otworzyć sklep internetowy z akcesoriami na imprezy okolicznościowe.
Szmat szmateczek,obrusów, serweteczek, podstaweczek, lampioników, świecidełek, świeczuszeczek, gałązek, aniołków, reniferków...
Lista samych dekoracji stołowych zdaje się nie mieć końca!
I tu ,z miejsca ,z olbrzymią radością stwierdzam,że słusznych rozmiarów stół, którego długość w wersji biesiadnej to 4 m, jest najodpowiedniejszym poczynionym, bez wahania, zakupem ,w chwili , gdy urządzałam kąt jadalniany!
Jest  więc spora szansa,że zmieszczą się na nim wigilijne dania .
Postaram się zaczarować te Święta najpiękniej ,jak tylko się da.
Obiecuję nie zaprzepaścić tej szansy i sprawić, by tegoroczna rodzinna wieczerza w moich progach , była równie magiczna , jak dotychczas !


Będzie pięknie.
Musi.
-----------------------
Ps-
wszystkim Basiom - dużo zdrówka;)